IMIĘ PROROKA
Załóżmy że urodziłby się teraz w tych czasach człowiek, który w poprzednim wcieleniu był Hitlerem. Załóżmy że mielibyśmy sposób na to jak zweryfikować poprzednie życie tego człowieka. Bylibyśmy w stu procentach pewni że był to Hitler, i on sam byłby tego pewny.
Czy mielibyśmy prawo tego człowieka skazać na śmierć, czy też inną karę, za popełnioną zbrodnię przeciwko ludzkości w poprzednim życiu?
Tak naprawdę nie mamy pojęcia jak podejść do sprawy reinkarnacji.
- Mamy problem.
- Co się stało? Niemożliwe. Może błąd?
- Pierwszy raz by się mylił?
- Racja, ale jak to możliwe?
- Nie wiem. Jej narodziny…
- Nic wyjątkowego, raz na jakiś czas rodzi się nowa dusza.
- Tak, ale gdy badaliśmy przeszłość…
- Co takiego się działo?
- Ta sama planeta.
- Ta sama?
- Tak, ta sama, to już nie przypadek.
- Kiedy?
- Ona, jak by to powiedzieć…
- Tylko nie mów że to była ta iskra?
- Tak.
- Teraz mi to mówisz? Czemu nie mówiłeś wcześniej? Coś się zaczyna.
- Zastanawiam się nad…
- Musi tam być.
- Trzeba to zbadać.
- Takie splątanie zdarza się , hm, nie często.
- Jest taka legenda.
- Daj spokój z legendami. Musimy to zbadać. Musimy go odnaleźć. Ech, nasza mała Kali, co ją czeka?
- Nie taka mała już.
- Tak, wiem.
- Musimy to zbadać.
CZĘŚĆ I : GENEZA
Urodziłem się w 1983 roku. Dzieciństwo przeleciało fantastycznie, poza tym że dostałem dwa razy wpierdziel pasem na goły tyłek (za błahostki, jak teraz o tym myślę), mam z dzieciństwa prawie same pozytywne wspomnienia. Prawie, ponieważ kilka spraw zapisało się w umyśle dziecka które zaważyły o moim rozwoju. Dalej norma, szkoła średnia, matura i zasadnicza służba wojskowa. Wojsko miało tylko nauczyć mnie strzelać, czyścić karabin i walczyć o własny kraj. Wszystko się udało, fakt, było zajebiście, jednak nauczyło mnie jeszcze jednej rzeczy: ćpania. Tak, w wojsku zacząłem regularnie palić trawkę lub haszysz, z większymi bądź mniejszymi przerwami.
W wojsku zrobiłem prawo jazdy kat. C, w szkółce kierowców w Grudziądzu, potem byłem w innej jednostce macierzystej. Jakiś czas po wojsku dorobiłem kat. E i zacząłem na dobre przygodę z ciężarówkami. Oczywiście szło mi beznadziejnie ponieważ ostro bawiłem się z narkotykami. Przećpałem tak prawie dziewięć lat. Przygód pozytywnych jak i negatywnych miałem w tym okresie co niemiara. Mógłbym napisać o tym książkę. Chcę jednak pominąć ten okres. Nie ma sensu opisywanie tego wszystkiego, a i ostatnie lata ćpania nie były też dość przyjemne. Fachowo nazywa się to: utrata komfortu zażywania narkotyków. Zaowocowało to rozwojem pierwszej psychozy w 2008 roku.
Rozumiem że nasuwa Ci się pytanie, jak do tego doszło? Kiedyś myślałem że to przez narkotyki, tylko i wyłącznie. Przez lata rozmyślań na trzeźwo doszedłem do wniosku że przyczynili się do tego też ludzie w jakimś stopniu, albo i większym niż same narkotyki.
Jesienią 2008 roku trafiłem pierwszy raz do psychiatryka. Depresja, próby samobójcze, psychoza. Teraz wiem że tamta pierwsza psychoza była dość słaba, nie miała wielkiego nasilenia, ale była, i pozostawiła jedną myśl która zadziałała jak incepcja.
INCEPCJA
Mówią że próby samobójcze tak naprawdę są wołaniem o pomoc człowieka z problemem. Biorąc pod uwagę moje próby samobójcze, mogły tak właśnie wyglądać, ale to farmazon wszelakiej maści terapeutów, jest to ucieczka ze świata który zaczyna nas przerastać. Mimo iż wydaje nam się że powód jest czasem błahy, jak się patrzy z zewnątrz, to dla psychiki danego człowieka jest właśnie wystarczający. Co nie zawsze oznacza logiczny dla zdrowego człowieka. Oczywiście uważam też że samobójstwo wymaga wiele odwagi, choć podręczniki mówią że to tchórzostwo. Mi tej odwagi jednak zabrakło. Fakt że gdybym ją miał, nie byłbym w tym miejscu w którym teraz jestem.
Nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Właściwie pierwsza psychoza głównie polegała na tym że miałem wrażenie że wszyscy są przeciwko mnie, wszyscy chcą mi jakoś zaszkodzić, nikt nie chce pomóc. Płakałem, chodziłem z kąta w kąt. A to próbowałem wstrzyknąć klej w żyłę, nie udało się bo rozrobiłem go z wodą w strzykawce, strzykawka się zapchała, no niezły chemik ze mnie po prostu. Próbowałem wziąć leki babci na ciśnienie. Wziąłem chyba pięć czy sześć, doświadczony samobójca wiedziałby że jak już leki (nie ma to teraz znaczenia jakie), to całą garść. W końcu próbowałem się powiesić, to było ciekawe doświadczenie.
Ponoć przed zgonem czuje się zapach śmierci, czułem wtedy straszny odór, jakby palonych zwłok, może to tylko samobójcy czują. Wziąłem krzesełko i zarzuciłem na hak pod sufitem linkę z kabla od głośników. Wskoczyłem na krzesełko, pętla na szyję, kopnąłem krzesło i poszło. Nie pamiętam ile tak wisiałem ale gdy zacząłem powoli się trząść przeskoczył mi przed oczami obraz mojej mamy a potem siostry. Wymiękłem, a już się przyzwyczaiłem że to wieszanie to jednak trochę boli.
Nie wiem jak to się stało, ale z odbitą pręgą w okół szyi przepracowałem jako kierowca jeszcze jakieś trzy miesiące. Na początku tego okresu trochę się uspokoiłem, lecz z czasem znów odnosiłem coraz mocniejsze wrażenie że wszyscy są przeciwko mnie, wszyscy chcą mnie zniszczyć. Tyle że tym razem doszedł do tej grupy otaczających mnie ludzi także mój ojciec. W pewnym momencie nie wytrzymałem, nie pojechałem do pracy i znów zacząłem szukać ,,pomocy” w próbach samobójczych. Moja mama coś wyczuła i przyjechała z pracy. Zabrała mnie do miasta szukać pomocy.
Byliśmy u jednej psychiatry, powiedziała że jestem ćpunem i że muszę szukać terapii dla ćpunów. Nonsens, oboje wiedzieliśmy że teraz nie oto chodzi. Inny lekarz przekierował mnie do psychologa. Psycholog, już wieczorem, stwierdził że przy tych objawach najlepiej będzie się udać się do szpitala psychiatrycznego.
Wieczorem w domu miałem wrażenie że piosenki w telewizji mówią coś o mnie. Przywołano w telewizji jakiś tekst Jana Pawła II, też myślałem że mówi o mnie, klasyk. Nie spałem całą noc, którąś już z kolei, płakałem sam nie wiem już czemu, i słuchałem jeden utwór w kółko, słuchałem muzyki trance. Na pilocie od odtwarzacza CD były dwa przyciski, A i B, aby można było ustawić sobie wybraną część utworu, pętlę. Gdy zaczynał się refren wcisnąłem A, by zaznaczyć początek pętli, i właśnie gdy chciałem już zaznaczyć B dla końca części refrenu, zaznaczył się sam i leciał już w kółko. Jak to się stało?
Rano przed wyjazdem do szpitala, niechcący strąciłem płyty CD z głośnika. Kiedy wszedłem za chwilę do pokoju płyty były z powrotem na swoim miejscu. Jak to się mogło stać?
Gdy czekałem na izbie przyjęć w kolejce w psychiatryku zaczynało do mnie napływać jakieś dziwne uczucie sprawczości, kreacji, poczułem że mam jakiś wpływ na wydarzenia w okół mnie, niefizyczny. W szpitalu byłem sześć tygodni, niestety w tak ciężkim stanie że co weekend rodzice zabierali mnie do domu bym odpoczął od szpitala.
Po szpitalu przesiedziałem w domu prawie pół roku. Powoli wypuszczając się to do sklepu, coraz dalej, do miasta, przyzwyczajając się do funkcjonowania w społeczeństwie. Nieustannie chodziły mi tylko po głowie te dwie sytuacje, z przyciskami A i B na pilocie, oraz z tymi płytami które spadły z głośnika.
Jedna myśl która zaważyła na przyszłych latach mojego życia:
- A co jeśli psychoza, choroba psychiczna, może być drogą, furtką do jakiś ukrytych możliwości człowieka?
Incepcja, pierwsza myśl.
ANIOŁOWIE APOKALIPSY
Wiosną 2009 roku wróciłem do pracy, dość szybko się pozbierałem po tak depresyjnych przeżyciach i myślach. Pracowałem jako kierowca wywrotki na budowie w górach. Trafiłem naprawdę na fantastycznych ludzi i bardzo miło wspominam ten okres, choć nie trwał długo. Wciąż niestety wracały do mnie myśli że osoby w okół mnie ,,mówią o mnie,, , są przeciwko mnie, choć zupełnie bezpodstawne były to przypuszczenia. Poradziłem sobie z tym w ten sposób, że gdy pojawiały się takie myśli mówiłem sobie: - Nie wkręcaj sobie tego, tak tylko Ci się wydaje. O dziwo zadziałało i myśli te były coraz rzadsze.
Oczywiście przestałem brać leki, piłem alkohol i coraz częściej sięgałem po zioło. Zanikająca koncentracja uwagi spowodowała że odwaliłem parę numerów. Porozbijałem trochę ciężarówkę, doprowadziłem do małej kolizji, wjechałem do rowu i zagiąłem zderzak czy też rozwaliłem trzy koła, za jednym razem. Byłem coraz bardziej nakręcony, coraz mniej spałem, bardziej się złościłem z błahych powodów. Po kolejnej akcji z wywrotką musiałem odejść z pracy, była to już końcówka września.
Wróciłem do domu i nawet nie zauważyłem jak rozwija się kolejna psychoza. Tym razem nie było mowy o depresji. Byłem nakręcony jak zegarek, nastawiony bojowo do życia lecz nie agresywny, czułem w sobie masę energii, chciałem zmieniać świat. Ale jak, w którymś momencie tej psychozy namawiałem kolegę do przystąpienia do wojny przeciwko hipokryzji kościoła, głównie chciałem walczyć z pewnym, znanym dość mocno zakonnikiem który ma swoje radio i telewizję.
Tego samego dnia intensywnie zastanawiałem się czy aby nie jestem jednym z aniołów apokalipsy. Czułem ogromną potrzebę wyspowiadania się, tylko chciałem takiej spowiedzi z całego życia. Tak zaczęły się zakotwiczać w moim umyśle jazdy religijne. Też można powiedzieć, klasyk.
Od tamtej psychozy minęło już sporo czasu i niestety nie pamiętam już chronologii wydarzeń. Przypominam sobie że byłem z ojcem gdzieś samochodem, zatrzymaliśmy się przy pewnym sklepie, miałem iść chyba po piwo i fajki. Fader (tak mówię czasem do taty), spytał się czy się nie boję bo stoi przy sklepie grupka jakiś gości, nie byli to wiejscy poszukiwacze przygód pod sklepem. Odpowiedziałem że czego mam się bać, tak też się czułem, niepokonany. Gdy wyszedłem z samochodu i ruszyłem w stronę sklepu usłyszałem jak jeden z nich powiedział -Kacper idzie, zapadła cisza. Szybko przeleciały mi przez głowę różne dziwne sytuacje. Zrozumiałem że prawdopodobnie jestem śledzony, tylko po co. Czego oni ode mnie chcą? Kim są? Czy chcą mnie skrzywdzić? Uświadomiłem sobie że przed pierwszą psychozą dochodziło do podobnych sytuacji. Ekspedientka w sklepie jak do każdej osoby, zwróciła się do mnie - słucham pana. Nic nie myśląc odpowiedziałem że - nie jestem panem, proszę tak do mnie nie mówić. Się musiała mocno zdziwić takiej odpowiedzi, ja zresztą też się zastanowiłem, co ja właściwie przed chwilą powiedziałem. Kacper, co ty pieprzysz, dobry jesteś -pomyślałem.
Kiedy ruszyłem w stronę domu ekipa z pod sklepu wsiadła w samochody i pojechała za mną, do samego domu. Mógł to być zwykły przypadek, ale też i mógł nie być.
Sobota, rozkręciłem się na dobre, zacząłem wypisywać coś w notesie, różne myśli, skojarzenia, wytwory chorego umysłu, kompletnie bez sensu. Postanowiłem pojechać do klubu na imprezę, nie pamiętam tylko w jakim celu, nie wiem czy w ogóle miałem w tym jakiś cel, ale wziąłem ze sobą ten nieszczęsny notes. Jak się śmiałem gdy obsługa klubu zwróciła uwagę na notes i długopis. Pewnie się zastanawiali czy nie jestem jakimś krytykiem, może redaktorem, a może jakaś kontrola po prostu.
Tam w środku odwaliło mi kompletnie. Przeprowadzałem wśród klubowiczów badania co do ilości spożywania narkotyków. Układałem w notesie jakiś mix który mógłbym zagrać jako DJ. Zacząłem pisać wiersz i wiele innych rzeczy których już nie pamiętam. Wydarzyły się w środku tylko dwie dziwne rzeczy. Pierwszy raz usłyszałem w głowie głos, męski, bardzo głośny i wyraźny. Powiedział, wręcz krzyknął -wyjdź stąd !! (w sensie z klubu). Druga była trochę zawiła. Mianowicie siedząc na głośniku w jednej z sal zauważyłem że idzie przez tłum w moją stronę DJ, rezydent klubu, kompletnie pijany. Szedł i patrzył się na mnie jakby chciał poprosić o pomoc. Już wyciągnął w moją stronę rękę gdy w tym momencie ochrona wzięła go pod pachę i wyniosła z sali. Wywołało to w moim umyśle lawinę myśli kiedy wróciłem do domu. O co tam chodziło? Co to miało znaczyć?
Tej nocy mocno przestraszyłem się rodziców, odepchnąłem z jakiegoś powodu matkę, coś mi się ubzdurało, uciekłem z domu w samych gaciach. Najpierw poszedłem do kościoła, na szczęście był zamknięty, później na plebanię. Chciałem zapalić samochód księdza i pojechać nim do kościoła do miasta. Samochód był otwarty ale całe szczęście nie było kluczyków, księdza na plebanii chyba też nie. Musiało to nieźle wyglądać, gość lata w nocy o północy po wsi w samych gaciach spłoszony jak zając. Przyszła po mnie madera, posłuchałem jej i wróciłem do domu. Współczuję jej tego przeżycia, gdy syn robi coś tak absurdalnego.
Niedziela minęła na chorych przemyśleniach na temat dwunastu apostołów którzy się wcielili, reinkarnowali w znanych producentów muzyki elektronicznej. Płakałem prawie non stop, myślałem że mówią o mnie w tv, i takie tam inne rzeczy które sobie uroiłem. Generalnie powtórka z pierwszej psychozy. Nie spałem już chyba tydzień. Rano w poniedziałek 2009 roku rodzice ponownie zawieźli mnie do szpitala psychiatrycznego. Zgodziłem się, zrozumiałem że zachowuję się co najmniej dość dziwnie. Zresztą miałem już dość tych jazd w głowie, tego płaczu, tej bezsenności.
JAK MYŚLISZ, MOŻE JESTEM JEZUSEM?
Pobyt w szpitalu przebiegł tym razem całkiem dobrze. Pierwszym razem wszystkich się bałem a teraz byłem nastawiony pozytywnie. Ha, jakkolwiek pozytywnie można być nastawionym na pobyt w psychiatryku. Powoli się uspokajałem, zwalniałem, leki mnie wyciszały, wychodziłem z tego beznadziejnego stanu nakręcenia. Przytoczę Ci tylko kilka faktów ważnych dla fabuły tej opowieści, nie działo się nic specjalnie szczególnego.
Był tam chłopak pewien, niewiele starszy ode mnie. Zafiksowany był na jazdach religijnych, wyobrażenia mesjanistyczne, myślał że jest Jezusem. Gdy tylko się dowiedziałem, postanowiłem z nim porozmawiać. Twierdził że jest prześladowany, a raczej śledzony, i wydaje mu się że może być tylko jeden powód.
-Jak myślisz, może jestem Jezusem? To chyba jedyne wytłumaczenie. Boję się tego że mnie śledzą, ale jaki by mieli inny powód? - Ha, już miałem mu powiedzieć że jest cała masa powodów dla których ktoś może cię śledzić. Przypomniała mi się wtedy ta sytuacja z gościami pod sklepem. Odpowiedziałem mu żeby się nie bał, pamiętałem jak byłem ciężko przestraszony pierwszym razem. Odpowiedziałem:
-Mnie też ktoś śledzi, jestem tego pewien. Nie wiem kto to jest i czego chce, ale się nie boję, z jednego powodu. Gdyby chcieli mnie skrzywdzić już dawno by to zrobili. Zabili by mnie albo zrobili cokolwiek innego. Tak się nie stało, jestem i żyję, nie boję się, nie ma czego.
W szpitalu był pewien gość, odsiadywał tam resztę wyroku karnego ponieważ w więzieniu zaczęło mu się mieszać w głowie. Widać było że taki jakiś niby bandzior, ale bardzo w porządku, nie bałem się go, tym bardziej że trochę mi pomagał gdy byłem pierwszym razem, rok wcześniej, mocno przestraszony. Kiedy usłyszał o mojej rozmowie z tamtym ,,Jezusem” zawołał mnie i zaczął się śmiać, czy czasem nie uważam się za Jezusa.
-Skądże, nie mam takich myśli, a tym bardziej ambicji, nie uważam się za Jezusa. Tamten koleś ma taką jazdę. Właściwie to czemu jesteś tutaj a nie w więzieniu? - to pytanie nurtowało mnie od początku.
-Zacząłem słyszeć głosy.
-I co Ci te głosy powiedziały?
-Głos powiedział mi że Jezus żyje, teraz, urodził się ponownie, i że Go spotkam. Lecz to On zdecyduje czy powie mi że jest kim jest, cy też to przemilczy. - powiedział całkiem poważnie, dodał jeszcze jedną rzecz.
-Widzisz, jestem tu już długo, grubo ponad rok, wiele można zaobserwować i się dowiedzieć. Ponoć wojsko współpracuje ze szpitalami psychiatrycznymi w poszukiwaniu reinkarnacji Jezusa.
Jego wypowiedzi, no dały mi trochę do myślenia. Może to ja jestem tym którego szukają. Może to stąd te osoby które mnie obserwują i śledzą. Może stąd te dziwne wydarzenia w ostatnich czasach. E tam, nie no, ja? Jakim cudem. Te myśli nie zaszczepiły się w mojej głowie. Było to dla mnie nie do przyjęcia. Przez kilka następnych lat w ogóle o czymś podobnym nie myślałem.
Szybko i spokojnie minęło sześć tygodni w szpitalu, diagnoza: zaburzenia schizotypowe. Psychoza i tyle. Także szybko doszedłem do siebie. Depresja nie miała teraz miejsca, nie miałem też żadnych lęków jak za pierwszym razem. Równie szybko z powrotem zacząłem pić i palić zioło. Niestety szybko zaczęły przez to do mnie wracać lęki, obawy i chore myśli. Pewnego dnia pojechałem z maderą na zakupy do miasteczka. Popłakałem się i powiedziałem -Mamo pomóż mi proszę bo już nie daję rady, nie mam już siły. Mama pomogła mi załatwić miejsce w jakimkolwiek ośrodku, byle jak najszybciej. Trafiła się miejscówka w ośrodku dla alkoholików. Pojechałem tam już po chwili, drugiego dnia Świąt Wielkanocnych. Byłem sześć tygodni, po dwóch mój terapeuta stwierdził że nie jest w stanie udzielić mi takiej pomocy jakiej naprawdę potrzebuję. Pod koniec terapii znaleźliśmy ośrodek długoterminowy dla narkomanów, na mazurach.
Już na początku leczenia zadziałała incepcja, ta jedna myśl po pierwszej psychozie. Przerodziła się tym razem w inną.
-Co by było gdybym pociągnął taką psychozę, czy coś bym odkrył, może jakieś zdolności, może coś innego?
Obiecałem sobie że jeżeli kiedykolwiek w życiu pojawi się jeszcze raz psychoza pociągnę ją dłużej i zobaczę co będzie.
CZĘŚĆ II : PIERWSZY KONTAKT
Jakże piękną była chwila pierwsza i ostatnia, dwa momenty na ścieżce do uzdrowienia, oczyszczenia i odnowy. Gdy stanąłem przed monarem zatrzymałem się by tą chwilę uchwycić. Idę tędy pierwszy raz, ile czasu minie zanim zrobię ostatni krok, zanim ostatni raz spojrzę na ten dom, na te drzwi, na ten las. I na to słońce cierpliwie patrzące na świat który doprowadził mnie do tego miejsca. Poczułem że wszystko w okół przemawia do mnie spokojnym i ciepłym językiem: -Idź, nie bój się, masz czas, odpuść, poznasz świat od nowa jeśli tylko tam wejdziesz i dasz sobie szansę.
Rano tego ostatniego dnia gdy cała rzeczywistość wydawała się mrużyć oczy jeszcze w głębokim śnie, las mówił: -zobacz jak szybko minął ten rok, idź i żyj, poznawaj nas od nowa, ucz się. W tym momencie zrozumiałem że zakochałem się w krainie zwanej Mazury. Jest tam jakaś energia, coś co mnie przyciąga, coś co powoduje uczucie silnej przynależności do tego miejsca. Jakbym tam się urodził. Wiedziałem że zostanę na mazurach już na stałe. Tam ułożę sobie życie, tam jest mój dom.
Nie wziąłem jednego pod uwagę, że zawsze coś musi się spierdolić.
CZWARTY STOPIEŃ
Monar jak monar, kto był, mniej więcej będzie wiedział jak wygląda terapia, zapierdziel. Mógłbym poświęcić temu parę chwil, ale nie jest to istotne jak przebiegł ten okres. Dla mnie był to zajebisty czas. Byłem tam czternaście miesięcy i z powodzeniem ukończyłem leczenie na najwyższym stopniu. A później nawet zostałem neofitą.
Po zakończeniu terapii zamieszkałem w Olsztynie w mieszkaniu readaptacyjnym. Mogłem też np. w Łodzi w hostelu, ale będąc dwa razy w Olsztynie podczas leczenia jako opiekun dwojga pacjentów zakochałem się w tym mieście. Dzięki temu że jeszcze było wtedy to mieszkanie postanowiłem zapuścić korzenie na stałe na Warmii i Mazurach.
W Olsztynie na początku pracowałem w różnych miejscach, a to ulotki, a to parówki czy inne rzeczy. W końcu postanowiłem wrócić za kółko. Uzbierałem kasy i ponownie odnowiłem wszystkie potrzebne uprawnienia i dokumenty. Znalazłem firmę i pojechałem na rozmowę dość dobrze spakowany, tak w razie czego. Nie bez powodu, ponieważ miejsce pracy znajdowało się 500 km. w Polskę, koło Zielonej Góry.
Odwaliłem niezły numer, zaryzykowałem trochę ale się udało. Sęk w tym że miałem tylko sto złotych, czy nawet mniej, łącznie z biletem na kolej, tak więc kasy mi zostało jakieś 40 złotych. Planowałem od razu wyjechać w trasę. Miałem tam dojechać na bazę, formalności miały potrwać kilka dni, ale zapewnili zakwaterowanie. Miałem tylko problem z pierwszą nocą. Była późna jesień, a ja według rozkładu dojechałem tam około 23 godziny. Gdzie ja się prześpię, hotel jest, mam parę groszy, no nie starczy. Olać to, prześpię się na przystanku. Była noc, zimno, ciemno, wiał silny wiatr i padał deszcz. Akurat dzisiaj. Jakoś to przetrwałem. W firmie po zakończeniu formalności spytali się kiedy chcę wyjechać w trasę, powiedziałem że jak się da to nawet jutro, akurat jest zmiana kierowców za granicą. Zależało mi na szybkim wyjeździe bo na początek wpłacają zaliczkę pięć stów, będzie za co przeżyć, a nie miałem nawet za co wrócić do Olsztyna. Później kiedyś jeszcze 1000 złotych, wszystko na różne wydatki i opłaty za granicą w trasie, a ja te pięć stów wywaliłem na jedzenie, to nic, musiałem coś jeść, chrzanić opłaty, może nie będzie kasa potrzebna.
Jeździłem u nich jakieś dwa lata i to była najlepsza praca w moim życiu, oraz oczywiście fantastyczni ludzie.
Latem, w lipcu 2013 roku, pożyczając od innego kierowcy, gdzieś na jednej z naszych baz we Francji, dysk z filmami, natrafiłem na film ,,4 stopień”, oczywiście szukałem głównie filmów sf. . Ten jak się okazało był na faktach.
Dobrze by było w tym momencie abym opowiedział o tym filmie jeśli go nie oglądałaś, gdyż odegra on jeszcze ważną rolę, dość ważną. W wielkim skrócie film opowiada o porwaniach przez UFO w pewnym miasteczku na Alasce, chyba Nome. Jest to historia pewnej psycholog i jej i innych doświadczeń z tym zjawiskiem. Są także nagrania z kamer czy dyktafonu. Dziwne wydarzenia, język sumeryjski w tle. Film generalnie daje do myślenia. Obejrzałem go kilka dobrych razy.
Miesiąc później, jakoś na początku sierpnia miałem pewien sen. Moja siostra czasem ma prorocze sny ze zmarłą babcią w roli głównej. Przedstawia jej przyszłość, albo opowiada o teraźniejszości, kiedy to ma miejsce sen. Nie ma ich często, ale z całej rodziny praktycznie doświadcza tego tylko ona. Mi babcia do tamtej pory się nie śniła, do początku sierpnia 2013 roku. Byłem wtedy w trasie za granicą. Dzwonię rano do siostry:
-Wiesz siostra, nie śniła ci się babcia?
-Właśnie mi się śniła.
-Mi też się przyśniła, pierwszy raz w życiu. Co ci się śniło? Siostra mi opowiedziała ale kompletnie nie pamiętam już co jej się śniło. Mi zaś śniło się jak wieźliśmy babcię do szpitala, gdzie po paru dniach zmarła. Dokładnie odwzorowana scena kiedy siedziałem z tyłu i trzymałem babcię w ramionach.
-Wiesz siostra, babcia przyśniła nam się tej samej nocy jednocześnie, w tym mi pierwszy raz. Czuję że coś się zbliża, coś dużego.
Tak jej powiedziałem, oczywiście siostra stwierdziła że to przypadek, że gadam głupoty, lecz ja byłem pewny że coś się wydarzy. Troszkę się wtedy przestraszyłem szczerze powiem. Nie miałem pojęcia co, ale czułem gdzieś w środku że będzie ciekawie. Znałem ten rodzaj silnego przeczucia, doświadczyłem już coś podobnego, błysk intuicji. Stałem jak zawieszony w domu przed oknem, podeszła do mnie mama. Miałem wtedy jakieś 22 lata. Powiedziałem że mam dziwnie silne przeczucie że jutro coś się wydarzy, nie wiem co i jak, ale czuję że coś niedobrego. Następnego dnia, nie wiedząc czemu wsadziłem rękę w kosiarkę do trawy i poharatałem wszystkie palce lewej dłoni, bolało.
Minął jakiś miesiąc od tego snu. Dzień w pracy jak co dzień, nic szczególnego. Skończyłem robotę w południe. Samym ciągnikiem, po odprawieniu naczepy w porcie, zaparkowałem przed Dover na parkingu przy autostradzie. Na takim małym dzikusie gdzie mieściło się tylko kilka ciężarówek, parę kilometrów od miasta. Miałem wstać w nocy, odebrać inną naczepę z portu w Dover która przypłynęła z Francji promem i ruszać z powrotem w głąb Anglii. Nastawiłem więc budzik w telefonie na pierwszą w nocy. Ta godzina była wystarczająca żeby ogarnąć port i bez problemu dojechać do klienta, jeszcze zostanie sporo zapasu czasu, w razie co.
W nocy dzwoni budzik ustawiony na telefonie, patrzę na budzik, pierwsza w nocy. Dobra wstajemy, zapalę jeszcze poranną fajkę, ubiorę się i ruszam. Przekręcam kluczyk w stacyjce żeby włączyć zapłon i zobaczyć na tachografie ile godzin pauzy dokładnie minęło. Patrzę na tachograf, trzecia rano, co jest? Patrzę na zegarek w telefonie, trzecia rano, co jest? Sprawdzam budzik, ustawiony na pierwszą, co jest do huja...? Budzik w telefonie nastawiony na pierwszą w nocy zadzwonił o równej trzeciej. No, przecież widziałem, jak dzwonił wskazywał na pierwszą. Nie wiem jak to się stało, ale coś już mi zaczyna świtać. Dociera to do mnie powoli, luka czasowa? Domyślam się co mogło się wydarzyć. Sprawdzę tylko jeszcze jedną rzecz.
Ogarnąłem się szybko, odebrałem naczepę z portu i jadąc w stronę Londynu zatrzymałem się na pierwszej pompie. Poleciałem szybko do łazienki. Zruciłem bluzkę, oglądam w lustrze ramiona z tyłu i plecy. Jest coś, mała blizna, jak by przypalona, czy raczej oparzona, pokryta bąbelkami, w kształcie trójkąta równobocznego, na prawym ramieniu z tyłu. Najlepsze było to że to oparzenie w ogóle nie bolało. No ładnie. Jak w filmie ,,4 stopień”.
W nocy z 30 na 31 sierpnia 2013 roku zostałem uprowadzony. Przez UFO, kosmitów, obcą cywilizację, nie wiadomo co lub kogo, nie mam pojęcia. Nic nie pamiętam z tego porwania, może to i dobrze. Czy to było to wydarzenie które przepowiadał sen o babci? Być może wtedy przez jakiś czas tak myślałem.
Tylko nie wiedziałem że to był dopiero początek.
***
Zastanawiam się jak słowami oddać to co dzieje się w głowie gdy następuje psychoza. Jak opisać coś co nie da się do końca zrozumieć. Można by książkowymi, studenckimi sloganami ale są to ogólne puste słowa. Zastanawiam się jak wprowadzić Cię w ten klimat który wytwarza pokręcony i zakrzywiony umysł.
Postaram się dalej mówić jak najbardziej pozwala mi pamięć. Jednego czego według mnie nie da się normalnie opisać słowami, to tego jak szybko przez zakrzywiony umysł przelatują myśli, uczucia, pomysły i emocje. Zmiany następują nawet co kilka sekund. Euforia, depresja, za chwilę radość i uśmiech a po chwili smutek. Tak jest w momencie gdy już całkiem się pochrzani w głowie, gdy całkiem się oderwiesz od wszelkiej rzeczywistości. Zaobserwowałem coś takiego u kilku pacjentów podczas moich wakacji w szpitalach psychiatrycznych. Myślę że przez chwilę dotknąłem tego ,,poziomu”, może przez jeden dzień nie wiedziałem co jest prawdą a co nie, co jest rzeczywiste a co jest tylko iluzją, wytworem umysłu. Jednak zanim to poczułem wydarzyło się jeszcze wiele rzeczy. Zacznę od dokończenia sprawy z uprowadzeniem.
***
CHANNELING DAWIDA
Porwanie przez UFO, uprowadzenie, wzięcie, jakkolwiek to nazwiemy jest najwyższym stopniem kontaktu z obcą cywilizacją, przynajmniej najwyższy jaki znam. Dzielą to na cztery:
- pierwszy jest gdy widzisz UFO, jakiś statek kosmiczny
- drugi jest gdy masz jakieś dowody, kręgi w zbożu, promieniowanie, części statku, nagranie, cokolwiek
- trzeci jest gdy nawiązujesz jakiś kontakt z obcą cywilizacją
- czwarty właśnie jest wtedy gdy cię porywają
(zaczerpnąłem ten opis właśnie z filmu 4stopień)
Jak by na to nie patrzeć, generalnie to uprowadzenie nie zrobiło na mnie jakiegoś wielkiego wrażenia, ani negatywnego ani pozytywnego. Emocjonalnie przyjąłem to całkiem dobrze, po części zapewne dzięki temu że nic nie pamiętam. Długo się zastanawiałem co mi zrobili, kto to był. Już po wszystkim zastanawiałem się czy to był zwykły przypadek, czy porwanie było częścią całości wydarzeń, było konieczne i zaplanowane.
Coś jednak się zadziało, zauważyłem dwie rzeczy. Po pierwsze to czułem często dziwny lekki ból, jakby coś mnie ciągnęło od tego miejsca gdzie była ta nieboląca, trójkątna blizna, wzdłuż szyi aż pod czaszkę. Po drugie, co dzieje się ponoć wielu porwanym ludziom, znów zacząłem interesować się i zwracać coraz większą uwagę na wszechświat, na naszą planetę, słońce. To co nas otacza. Ogólnie to nazwałem ale właśnie o to chodzi. Zacząłem w sieci oglądać coraz więcej filmów o kosmosie, budowie i działaniu itp. Nie ezoteryka, New Age czy teorie spiskowe, nie miałem wtedy o tym pojęcia, zwykłe filmy dokumentalne.
Z czasem zacząłem toczyć rozważania na temat naszej planety i tego co się na niej dzieje. Czemu ludzie zachowują się tak a nie inaczej. Czemu wybierają tak niewdzięczne drogi życia. Czemu są tak okrutni w stosunkach do siebie nawzajem i tego co ich otacza. Większości tych przemyśleń nie pamiętam ale zaczynały mnie zmieniać. Pamiętam jak doszedłem do pewnej konkluzji, to było jak odkrycie jakiejś prawdy życiowej. Otóż stwierdziłem że 70 procent populacji na naszej planecie choruje na idiotyzm, debilizm lub pojebstwo. Ha, najgorsze są przypadki gdy ktoś choruje na wszystkie te przypadłości jednocześnie. No nie ma wtedy już ratunku.
W tym czasie napisałem też piosenkę i ułożyłem do niej muzykę. Jak się okazuje, z każdym rokiem, a minęło już sporo lat, ta piosenka jest coraz bardziej aktualna. (tu błąd pamięciowy, piosenkę napisałem wiosną 2013 roku, jeszcze przed wszystkimi wydarzeniami)
Był już chyba późny wrzesień 2013 roku kiedy to miałem tydzień zjazdowy, byłem w domu i grzebałem sobie za informacjami o wszechświecie. Pominąłem fakt że od dziecka, odkąd pamiętam patrzyłem nocą w niebo i rozmyślałem o kosmosie, o podróżach do gwiazd. Nigdy jednak tak intensywnie jak wtedy od porwania. Natrafiłem przypadkiem na pewną stronę w sieci, było na niej mnóstwo rzeczy ,,paranormalnych” o wszechświecie, UFO, obce cywilizacje, zdjęcia, nagrania, teorie spiskowe i channelingi. To ostatnie zaciekawiło mnie najbardziej. Właściwie najpierw sprawdziłem co to w ogóle jest channeling. Gdy już załapałem, przykuł moją uwagę channeling Davida, opublikowany w 2000 roku na Węgrzech, ale spisany w 1986. David był siedmiolatkiem, pamiętał swoje wcielenie, inkarnację z innej planety, planety Inuak, albo przekazywała przez niego istota właśnie stamtąd.
Channeling ten składał się, jak dla mnie, z trzech części. Opis planety Inuak i życia na niej, skrót historii i tego co dzieje się u nas. Chłopak pochodził z Bułgarii albo z Rumunii, a channeling był prowadzony i spisywany przez terapeutkę Aryanę Havah. Natrafiłem na niego dzień przed wyjazdem do Francji w trasę, więc zacząłem czytać go w domu. Dokończyłem zaś w busie i już na samej bazie wieczorem w Calais w ciężarówce, a raczej zanim się do niej wpakowałem. Zrobił tak ogromne na mnie wrażenie, byłem w takim szoku, że siedziałem na ziemi obok ciągnika i wchłaniałem go dalej w czasie gdy już wszyscy kumple popakowali się do ciężarówek. Nie wiedzieć czemu, wtedy z jakiegoś powodu przyjąłem go jak prawdę objawioną, nie poddałem go w żadną wątpliwość. Jakoś cholernie pasował do moich przemyśleń na temat otaczającego mnie świata i ludzi.
Channeling Davida był o tym jak to obca rasa, Anunnaki, kontrolowała ich planetę a mieszkańcy nie mieli o niczym pojęcia. Czy to zbieżność z Anunnaki z książek Zecharia Sitchina? Kontrolowali wszystko, wszystkie aspekty ich życia. Jak doszło do przebudzenia cywilizacji i wojny między nimi a ciemiężcami. Jak po opuszczeniu ich planety, Anunnaki, po przegranej wojnie przenieśli się, no właśnie, do nas, kilkaset tysięcy lat temu. Oczywiście to wszystko dzieje się teraz tu na naszej planecie. Channeling miał również wydźwięk duchowy, przedstawione były różne techniki postępowania.
Według ezoteryki ludzie budzą się miesiącami, latami, ale zdarzają się też szybsze wybudzenia. Ja dzięki temu channelingowi wybudziłem się z letargu w kilka godzin, z dwutygodniową dokładką przemyśleń i rozważań.
Ha, no rozwaliło mi to głowę, i się zaczęło. Nie wierzę w przypadki.
GARŚĆ TABLETEK
Przez następne dwa tygodnie od przeczytania channelingu Davida, mój umysł wchodził na coraz większe obroty, coraz gorzej spałem, coraz więcej myślałem, powoli zaczynał się potok myśli, przy czym cały ten czas jeździłem tirem po europie. Wnioski do jakich dochodziłem niezwykle dobrze pasowały do tego co o naszej planecie mówił David w channelingu. Zrozumiałem bardzo szybko że jednak 70 procent ludzi nie choruje na idiotyzm, debilizm i pojebstwo. Część zapewne tak, niezaprzeczalnie, ale reszta, ludzkość po prostu została wkręcona, a jak bardzo, odkrywam to do tej pory. Wiele jeszcze ukarze się przed naszymi oczyma.
David zaznaczył w channelingu że zanim obudziła się ich cywilizacja, ocknął się jakiś pierwszy, ktoś u nich jako pierwszy zrzucił kajdany założone na umysły i zaczął wybudzać innych. I tu pojawiła mi się po tych dwóch tygodniach pierwsza dziwna myśl, a co jeśli to ja jestem pierwszy na tej planecie, co mam z tym zrobić? Teraz wiem że to był nonsens, choć patrząc z pewnego punktu widzenia, całkiem możliwy.
Pierwsze co zrobiłem tamtego dnia to zruciłem łańcuszek z szyi, schowałem krzyżyk do kieszeni bo głupio mi było go wyrzucić, a łańcuszek powiesiłem na gałęzi na jakimś drzewie. Działo się to we Francji koło firmy gdzie miałem załadunek. Wydarzyło się też tam coś dziwnego. Przechodziłem między dwiema naczepami i strasznie coś mi wtedy zaczęło buczeć w uszach, właściwie wibracje czułem na całym ciele. Tak w tym momencie mój umysł się przestawił, jak za wciśnięciem guzika. Zacząłem mocniej czuć rzeczywistość. Więcej słyszałem, inaczej czułem podmuchy powietrza, wydawało mi się też że więcej widzę, że silniej odczuwam emocje. Od tego momentu moje posunięcia będą coraz mniej logiczne. Rozpoczął się proces wchodzenia w inny wymiar.
Przez te dwa tygodnie zdążyłem zafiksować się na dwóch utworach trance. ,,The One” i ,,Made for You”. Byłem przekonany że zostały one stworzone jakby specjalnie dla mnie, specjalnie na ten czas aby pomogły mi zrozumieć kim jestem, co się dzieje, co mam robić. Takie mini channelingi z Góry.
Była sobota, dwa tygodnie po tym jak przeczytałem channeling Davida. Przyjechałem gdzieś z Francji na naszą bazę w Calais żeby w weekend przeprawić się na drugą stronę do Dover, na rozładunek gdzieś w Anglii. Na bazie byłem już późnym popołudniem, zjechało już sporo kumpli. O dziwo pierwszy raz po dwóch latach znajomości weszliśmy na tematy związane z teoriami spiskowymi, kosmitami i książkami Zecharia Sitchina o Anunnaki. Przegadaliśmy tak parę godzin do późnej nocy. Zmęczony już po północy poszedłem położyć się spać do ciężarówki. Jednak nie mogłem usnąć, bolał mnie kręgosłup, bez względu na to czy siedziałem czy leżałem. Stwierdziłem że znowu czeka mnie operacja. Wrócę do domu to będę musiał dobrze poćwiczyć, dawno tego nie robiłem, może pomoże.
Przygasiłem światło, włączyłem spokojną muzykę, usiadłem na łóżku i zapaliłem papierosa. Nagle coś poczułem, coś jakby kazało mi zgasić fajkę i się położyć. Zrobiłem to jak z automatu, w ogóle się nie zastanawiając czy tego chcę czy nie. Zgasiłem papierosa, położyłem się na prawym boku, twarzą do tylnej ściany, tyłem do środka kabiny. Poczułem że ktoś jest w środku, jakaś obecność, co to? To coś powiedziało:
-Wyprostuj się i zostań na boku, naprawimy ci kręgosłup.
Więc jest więcej niż jeden. Nie słyszałem głosu, dźwięku, nie słyszałem też głosu w głowie. To był przekaz myśli, ktoś przemawiał mi w myślach. Szczerze powiem że na chwilę się przestraszyłem, ogarnęła mnie lekka panika. Nikogo niema, fizycznie nikogo nie widzę, a ktoś jednak jest i mówi do mnie w myślach. Chyba to wyczuli:
Leżałem tak na boku przez całą najbliższą godzinę, dziwnie zrelaksowany i spokojny, błogo spokojny jakby otulony jakimś ciepłem. Faktycznie czułem że coś robią mi z kręgosłupem. Czułem takie lekkie dotknięcia, jakby palcami delikatnie dotykać drugiej dłoni.
-Co robicie, kim jesteście?
-Jesteśmy przyjaciółmi, jest nas tu dwóch, naprawiamy ci kręgosłup żeby nie bolał, będzie ci potrzebny w zdrowym stanie.
-Do czego?
-Zobaczysz, powoli.
Nie pamiętam już jak dokładnie przebiegała rozmowa, a szkoda, pamiętam urywki. Pamiętam że nie dowiedziałem się w końcu od nich kim są i skąd pochodzą. Zastanawiałem się o co spytać, pierwsze co przyszło mi do głowy to Bóg.
-Czy wierzycie w jakiegoś boga? Macie swojego boga?
-Wszyscy mamy tego samego, jednego Stwórcę, bez względu na to skąd pochodzimy. Widzisz Bóg potrzebuje twojej pomocy.
-Co? Co wiecie o Bogu?
-Bóg jest wszystkim i niczym.
-Bóg jest wszędzie i nigdzie.
-Bóg jest miłością, miłość Bogiem jest.
W życiu czegoś podobnego nie słyszałem, czegoś tak oczywistego i pięknego. Powiedzieli jeszcze że Bóg to też niezły cwaniak jest, ale taki pozytywny, największy ze wszystkich cwaniaków. Powiedzieli mi jeszcze jedną bardzo ważną rzecz o naszym Stwórcy, ale zostawię to dla siebie. Nie wiem czy kiedykolwiek się tym z kimś podzielę.
-Wiesz Kacper, Bóg potrzebuje twojej pomocy, musisz się spieszyć.
-Mojej pomocy? Ja jestem nikim, jak miałbym Mu pomóc? Nie nadaję się do tego.
-Musisz się spieszyć Kacper, nie ma już czasu. Musisz się spieszyć.
Powtarzali to jak mantrę, kilkanaście razy. Nie powiedzieli ani co mam robić, ani jak mam niby pomóc Bogu, nic. Nie pamiętam jak skończyła się rozmowa, tylko musisz się spieszyć i nie ma już czasu. Trwało to jakąś godzinę, w pewnym momencie chyba po prostu rozmowa się urwała i nastała błoga cisza w mojej głowie. Nie wiem czy Oni byli niewidoczni, czy byli tam ale w innym wymiarze, nie mam pojęcia jak to się odbyło. Nie wstając z łóżka zapaliłem jeszcze papierosa i usnąłem po tym jak dziecko, bardzo spokojny, jak bym zapomniał o całym bożym świecie. To był mój ostatni taki błogi sen, przez najbliższe miesiące nie miał już taki miejsca.
Gdy obudziłem się rano w niedzielę pojawiły się pytania. Kto to był? Z kim rozmawiałem, co właściwie się wydarzyło? Czy to wszystko było realne czy nie? Uznałem że tak, było bardzo rzeczywiste, bardzo dziwne doświadczenie ale rzeczywiste. Usiadłem na łóżku, zapaliłem fajkę i, no właśnie nic, kręgosłup mnie nie boli, nie czuję nic, mam dowód.
Poczułem nagle że muszę coś zrobić, coś ważnego, tylko co? Już wiem. To nienormalne ale poczułem że muszę się zabić, tak, muszę popełnić samobójstwo. Wiem, nietypowa reakcja po takim doświadczeniu kontaktu, być może powinienem być szczęśliwy z tego powodu. W pewnym sensie byłem, ale czułem że muszę się zabić. Wiedziałem że muszę to zrobić bo byłem pewien że to przeżyję. Dokładnie to poczułem, odejdę na chwilę, zrobią coś z moją duszą i przywrócą mnie do życia. Porąbany pomysł ale takie coś przyszło mi do głowy, takie coś wymyśliłem, takie coś mnie mocno ciągnęło bo byłem pewien tego że ma to sens, że muszę to zrobić. Ha, tylko jak to zrobić, żeby nie uszkodzić zbytnio ciała by było do czego wracać? Eee, leki mam. Ale nie tu, w Anglii to zrobię.
Podpiąłem naczepę na bazie którą miałem rozładować w poniedziałek wieczorem na wyspach i dzida do portu. Późnym popołudniem dotarłem do jednej z naszych baz za Londynem żeby zrobić tam przerwę weekendową, 24h. Pogadałem trochę z chłopakami, wypiłem pierwszy raz piwo od prawie czterech lat. Ciekawe co jeden z kumpli powiedział:
-Jak tam, słyszałem że chłopaki wczoraj poryli ci trochę głowę.
-Gadaliśmy o różnych pokręconych rzeczach.
Było już późno, wziąłem od kumpla jeszcze dwa piwa i rozeszliśmy się do samochodów spać. Wszyscy zaczynali pracę rano, ja dopiero po południu. Wypiłem piwo i zacząłem słuchać te dwa utwory na których się zafiksowałem, w kółko i w kółko. Przypomniało mi się co miałem zrobić.
,,Boże ufam Ci, wiem i czuję że tak trzeba i jestem pewien że nie pozwolisz mi jeszcze odejść na zawsze z tego świata” - pomyślałem.
Wziąłem najpierw trzy tabletki tak żeby zachciało mi się spać, żebym nie czół efektu działania większej ilości, nie wiedziałem czego się spodziewać po większej dawce. Kiedy po jakiś czterdziestu minutach zaczęły działać te trzy tabletki i poczułem że zaraz usnę zacząłem łykać kolejne, garściami. Dawka mojej jednej tabletki to było 300 mg. Maksymalna dawka jaką może przepisać lekarz to jakieś 1200 na dobę, po długim powolnym zwiększaniu ilości. Ja wziąłem jednorazowo jakieś 15000 mg. coś koło pięćdziesięciu tabletek jak liczyłem. Powinno wystarczyć żeby coś siadło.
Poszedłem spać i się przeliczyłem, myślałem że wstanę następnego dnia i pojadę dalej w trasę. Wstałem we wtorek rano, ale jak, ha. Wali ktoś w kabinę, krzyczy, usłyszałem, wstałem z łóżka, usiadłem na fotelu kierowcy i otworzyłem drzwi:
-Co jest?
-Ty weź zadzwoń do spedytorki bo szukają cię od wczoraj i nie mogą znaleźć.
-Jak od wczoraj, dzisiaj dopiero mam rozładunek.
-Na pewno dzisiaj, wiesz że jest wtorek?
-Co? Dobra zaraz zadzwonię. Poszedł, nie wiem kto to był, pewnie jakiś kierowca, zasnąłem na siedzeniu oparty o kierownicę. Znowu ktoś napierdziela w drzwi.
-Eee tam, wstawaj !! - Tym razem, jak się potem okazało, był to tamtejszy spedytor z bazy, ale polak.
-Co ty odpierdalasz, wszyscy cię szukają. - Pomyślałem, jak szukają, przecież jest GPS, aaa, zostawiłem włączoną muzykę i padły akumulatory.
-Człowieku ogarnij się, co z tobą, co to za tabletki? - Wylazłem jakoś z kabiny, ale od razu się przewróciłem, dostałem jakiegoś skurczu i strasznego bólu. Zanim straciłem przytomność gość się spytał:
-Brałeś to, ile tego wziąłeś?
-Dużo. - Uśmiechnąłem się w bólu i padłem.
Ocknąłem się w szpitalu, co ja tu robię. Okazało się że wezwali karetkę, ja się ponoć strasznie rzucałem, czego w ogóle nie pamiętam. W szpitalu wypłukali mnie z kwetiapiny, substancji czynnej zawartej w tabletkach. Lekarz pytał się ile tego wziąłem, powiedziałem że coś koło 30 sztuk, co się będę przyznawał, i tak mu nie wytłumaczę czemu to zrobiłem. Moja firma załatwiła mi potem hotel po pobycie w szpitalu i dwa dni później ściągnęli mnie samolotem do Polski, wróciłem do domu.
Tak zakończyłem pracę w tamtej firmie. Ciągle się zastanawiałem czy uzyskałem zamierzony efekt, czy w ogóle się stało to o czym myślałem. Jakiś czas później sprawdziłem na forach samobójców info o tych tabletkach. Teoretycznie nie da się kwetiapiną popełnić samobójstwa, ale gdzieś w sieci znalazłem że producent podaje iż przy naprawdę dużej dawce może zatrzymać się serce, spada ciśnienie albo rośnie, już nie pamiętam.
Na razie nie wiem czy to w ogóle miało jakiś sens.
CZĘŚĆ III: AUTOSTRADA WOLNOŚCI
Miałem zawias myślowy, czy raczej mam, przepraszam, nie wiem jak to dalej opowiedzieć. Może i wiem ale nie mam ochoty jeszcze raz przez to wszystko przechodzić. Trudno jest sobie po kolei to przypominać. Nie były to lekkie przeżycia i nie chcę zbytnio do tego wracać. Jednak gdzieś w środku, a to jest chyba ważniejsze, chcę to wyrzucić z siebie, czuję że pomoże mi to się rozliczyć samemu ze sobą. Tym bardziej że wciąż nie wiem co dokładnie się wydarzyło. Niby układanka powoli się skleja, ale to za mało, wciąż zbyt mało. Wiem że to nie była tyko psychoza. W pewnym sensie tak, byłem w stanie psychozy, ale w pełni absurdalnym zbiegu zdarzeń była jakaś logika. Po kolei miało to jakiś popaprany co prawda, ale sens. Oczywiście wiem że ludzie przechodzący psychozę bardzo często widzą w tym jakiś sens. Jednak były to zbyt mocne przeżycia, jak dla mnie zbyt realnie silne jak na zwykłą czy niezwykłą psychozę.
Sęk w tym właśnie że odłożyłem to gdzieś w głowie do jakiejś szufladki z boku by się nad tym zbytnio nie zafiksować. Dobrze mi tak jest. Dwa lata siedziałem w domu po psychozie i dochodziłem do siebie. Odłożyłem więc to na bok, gdzieś daleko w pamięci, mimo iż pamiętam to wszystko dość dokładnie. Są tylko dwa sposoby żeby się dowiedzieć co się wydarzyło naprawdę, co to wszystko znaczyło, śmierć albo coś takiego jak OOBE. Na śmierć nie mam raczej jeszcze zamiarów i ochoty, więc pozostaje to drugie. Cały problem w tym że bardziej możliwa dla mnie wydaje się śmierć niż OOBE. W podróży poza ciałem mogą mi przeszkadzać choćby tabletki które łykam. Sory, tylko głośno myślę, chciałem ubarwić opowieść.
DĄB
Do domu z Anglii wróciłem gdzieś między 21 a 25 października. Zciągneli mnie samolotem do Warszawy i wynajęta taksówką z lotniska do domu. Przez to mój samochód prywatny pozostał w Zielonej Górze. Trzeba było po niego jechać, to po pierwsze, a po drugie spedytorka zadzwoniła do mnie i poprosiła abym dostarczył karty od samochodu do firmy. Takie różne, do tankowania, sam już nie pamiętam do czego ale było ich kilka, i prosiła abym najlepiej dostarczył je przed wyjazdem chłopaków do Francji, były przypisane do tego samochodu którym jeździłem ostatnim razem. Znalazły się u mnie ponieważ kiedy byłem w szpitalu w Anglii ktoś spakował je razem z innymi moimi rzeczami do worów, jakaś wynajęta firma do posprzątania ciężarówki po moich lekowych turbulencjach. Nadmienię tylko że pozostawiłem straszny bajzel. Doszedłem do wniosku że pocztą nie zdążą dojść do czwartku rano, więc dowiozę je osobiście i odbiorę przy okazji mój samochód.
Od momentu kiedy wróciłem z wysp do domu mój umysł zaczął coraz bardziej szwankować, wchodził na coraz większe obroty, a raczej zmieniał mi się sposób postrzegania rzeczywistości, czymkolwiek ta rzeczywistość jest. Przeglądając internet, bez względu ta to co mnie wtedy interesowało w sieci, zauważyłem że na różnych stronach pojawiają się różne daty. Zwróciłem na to uwagę chyba dzień przed wyjazdem do Zielonej Góry, wyglądało jak przesunięcie czasu o jeden dzień. Na przykład na jednej stronie pokazywała się aktualna data 28 października a na innej 29, nie rozumiałem tego kompletnie.
Po telefonie spedytorki w sprawie tych kart do ciężarówki, w środę, namówiłem ojca abyśmy wieczorem pojechali samochodem do Zielonej Góry, on by wrócił tym, ja bym odebrał swoje auto, no i dostarczyłbym te karty na czwartek rano. W południe miała miejsce dziwna rozmowa z rodzicami przed wyjazdem. Nie pamiętam o co dokładnie chodziło, ale była rozmowa o przeprowadzce całej naszej rodziny. Czemu gadaliśmy akurat wtedy o tym, nie wiem. Mniej więcej poszło o to że ojciec pracował wtedy w delegacji na mazurach, znaleźli jakieś ogłoszenie do opieki nad dzieckiem dla mamy z zamieszkaniem. W trakcie tej rozmowy ojciec powiedział do mamy:
-Opiekowała byś się kolejnym ułomnym dzieckiem. - Sęk w tym że nigdy wcześniej matka żadnym dzieckiem się nie zajmowała. Odebrałem to więc w ten sposób że chodziło mu o mnie. Podczas rozmowy usłyszałem straszny pisk z wyłączonego telewizora, podniosłem się szybko z fotela i wyciągnąłem wtyczkę z gniazdka, przestało. Ojciec spojrzał się na mnie, na telewizor, i powiedział:
-Młody spokojnie, nie panikuj - zauważył to że coś usłyszałem. Popatrzył wtedy na matkę, ona wyciągnęła telefon i powiedziała:
-Muszę wysłać im SMSa, tylko co mam im napisać, a, już wiem jak to napiszę. - Zaczęła pisać, spytałem się do kogo pisze ale nie odpowiedziała. Co tu się kurwa odpierdala - pomyślałem. Z czasem zauważyłem że często w mojej obecności ludzie dostawali na telefony jakieś smsy i odpisywali. Niby to normalne, cóż dziwnego w tym że ktoś dostaje sms, ale to było nagminne, czułem że dostają jakieś instrukcje czy coś w tym stylu.
Późnym wieczorem wyruszyliśmy z ojcem do Zielonej Góry. Zabraliśmy ze sobą Burka, naszego psa, żeby ojciec miał towarzystwo w drodze powrotnej, Burek akurat lubił jeździć samochodem. Już po wielu kilometrach, gdzieś na autostradzie A2 w kierunku Poznania, zaczęło śmierdzieć paliwem, zatrzymaliśmy się na parkingu. Okazało się że benzyna cieknie z pompki, tak dalej nie dało rady jechać. Ojciec stwierdził że dojedziemy jeszcze do pierwszego parkingu jaki będzie ze stacją paliw, cóż mogliśmy zdziałać gdzieś gdzie był tyko kibel. Dojechaliśmy do pierwszego orlenu.
Zaczęliśmy grzebać przy pompie paliwa, kombinacji było co nie miara, poszła generalnie uszczelka i membrana, samochód to stary różowy cienias, fiat cinquecento. Grzebaliśmy się całą noc, odpuściliśmy o świcie następnego dnia, już wiedzieliśmy że nie dojedziemy na miejsce, nie było też jak wrócić do domu.
Cała ta noc była strasznie pokręcona. W pewnym momencie włączyła mi się jazda ,,Matrix”. Podszedłem do budki telefonicznej, była przy stacji, wybiłem numer, nie pamiętam skąd go wziąłem, podniosłem słuchawkę. Nie wiem czemu zacząłem zastanawiać się nad tym że ten świat to matrix, taki jak w filmie. Cóż, powoli wpadały mi już nie logiczne, z punktu widzenia zdrowego umysłu, pomysły do głowy. Akcja z telefonem nic nie dała. Byłem pewny że muszę coś zrobić, zrodziło się we mnie wtedy takie przekonanie, właśnie na tej stacji, tylko nie wiedziałem co. Wciąż próbowaliśmy naprawić samochód, nawet robiliśmy uszczelkę z papieru. W pewnym momencie zaczął nam pomagać jakiś kierowca tira. Zabrał później ojca do ciężarówki aby się rozgrzał, było zimno, dogrzewaliśmy się także na stacji.
Jak funkcjonowała moja psychika? Cóż, wyłapywałem różne zdania wypowiadane przez ludzi, przez ojca, które zapamiętywałem i przytaczałem sobie je w późniejszym czasie, w odpowiednich jak mi się wydawało chwilach, i działałem na ich podstawie. Jakoś tak to dziwnie się układało.
Podczas tej nocy padło kilka zdań wypowiedzianych przez ojca które zapamiętałem właśnie w taki sposób. Kiedy ojciec siedział w ciężarówce z tym kierowcą który nam pomagał, okazało się że on wiózł jabłka z Grójca na zachód. Podszedłem do nich, rozmawiali właśnie o jabłkach, coś się wtrąciłem, ojciec odpowiedział:
-Nie o to chodzi z jabłkami młody. - Wydaje się to prawdopodobnie nie istotne, ale będzie miało to zdanie swoje odbicie w późniejszych dniach. Próbuję pokazać jakie to wszystko robiło się porąbane.
Były jeszcze dwie takie akcje. Gdy nie mogliśmy w nocy naprawić cieniasa ojciec poprosił mnie abym spróbował dogadać się z ubezpieczycielem samochodu przez telefon. Chcieliśmy żeby ktoś nas sholował, może opłacił naprawę, cokolwiek. Nie dało się, mieliśmy oczywiście podstawowe ubezpieczenie bez takich możliwości. W końcu to stary cienias nie nowy mercedes. Po chwili ojciec powiedział żebym sprawdził za co płacą:
-No młody, sprawdź dokładnie za co najlepiej płacą. Wziąłem kartkę ubezpieczenia i czytam: awaria, utrata zdrowia i szpital, śmierć podczas podróży.
-Płacą za śmierć - odparłem.
-No widzisz - nic więcej nie powiedział.
W którymś momencie tej nocy naprawdę rozwalił mi psychikę. Stałem przy cieniasie i pewnie paliłem fajkę, ojciec szedł ze stacji do mnie i ni stąd ni stamtąd rzekł:
-Następnym razem kiedy ja przyjdę ty odejdziesz, zabierz dowody, wolę zginąć ja niż ty i ona.
Spojrzałem się wryty na niego, nic nie odpowiedziałem, zatkało mnie, co on gada, pomyślałem. Nie rozumiałem, no rozwalił mnie. Dowody? Jakie dowody? Ja i ona? Ona czyli kto, matka? Chyba tak? Lecz jemu o matkę nie chodziło, z czasem zrozumiałem że chodziło mu o pewne, inne rzeczy.
Zaczęło świtać powoli i coraz mocniej przychodziła do mnie myśl że muszę się zawijać z tej stacji, coś ewidentnie jest nie tak. Wiedziałem, czułem bardzo intensywnie że muszę coś zrobić, no i jeszcze że muszę chyba spierdzielać.
Był już ranek, widno, coś koło 7 godziny, stałem przy samochodzie, ojciec znów był po coś na stacji, szedł w moją stronę, kiedy był już blisko skinął głową. Przypomniało mi się co powiedział w nocy: - gdy ja przyjdę ty odejdziesz. Wziąłem szybko plecak z samochodu, wpakowałem do niego telefon, tablet (moje chyba dowody), butelkę z wodą i zacząłem oddalać się w stronę autostrady. Odwróciłem się w stronę ojca, spojrzał na mnie i lekko się uśmiechnął. Przebiegłem przez trasę i wskoczyłem na teren stacji po drugiej stronie, miałem już uciekać ale stwierdziłem że jeszcze raz popatrzę na ojca po drugiej stronie autostrady.
Ta scena którą zobaczyłem. Każde przeżycie, każda sytuacja z tych dziwnych jakie miały miejsce bardzo mnie rozkładały na części, że tak powiem. Trudno się było po nich pozbierać, ale trwało to zawsze dość krótko bo nie było czasu by za wiele myśleć, wszystko działo się tak szybko. Każda taka sytuacja była jak cios w serce, wywoływała lęk, zdziwienie, zaskoczenie, strach, panikę, przerażenie, ale też różne pozytywne uczucia jednocześnie. Coś dzieje się dziwnego w okół mnie, wszystko spoko, jest przygoda, jakaś akcja, tyle że kompletnie nie mam pojęcia o co tu chodzi, a przez to że nie miałem pojęcia górę brał zawsze strach.
Scena po drugiej stronie autostrady dość mocno mnie podłamała. Na stację wjechał samochód, czarny, z przyciemnionymi szybami, trochę taki terenowy. Przejechał koło pomp paliwa przez stację w stronę parkingów i zatrzymał się jakieś 10 metrów przed cieniasem. Wyszło z niego trzech mężczyzn, ojciec opierał się o cieniasa, ruszył w ich kierunku, oni w jego. Zaczął coś do nich mówić i gestykulować. Odwróciłem się, nie mogłem na to patrzeć, zacząłem uciekać. Mój Boże, kto to był, czego chcieli od ojca? Ojciec powiedział w nocy że woli zginąć on niż ja i ona, czyżby chcieli go skrzywdzić? A może nie stało się nic, przestałem o ty myśleć, nie mogłem, nie dopuściłem do siebie myśli że mogło stać się coś złego.
Przebiegłem między ciężarówkami przez parking, przeskoczyłem przez autostradowe ogrodzenie i w drogę. Tylko gdzie? Jest jakaś droga, nie, drogą nie pójdę, jak by mnie szukali mają mnie jak na dłoni, idę w las. Zatrzymałem się w lesie na chwilę, telefon i tablet, mogą mnie namierzyć, wziąłem tablet w ręce i zacząłem napierdzielać nim o sęk w drzewie. No ja, męczyłem się z minutę, nawet nie pękł ekran, co to za tablet? Chrzanić to, ojciec powiedział w nocy bym zabrał dowody, schowałem więc tablet do plecaka i ruszyłem dalej pospiesznie przez las. Po chwili zwolniłem trochę kroku i szedłem już normalnie, nie słyszałem już samochodów na autostradzie. Trochę się oddaliłem i nikt mnie nie goni, no to idę spokojnie, tylko gdzie?
Szedłem na południe, słońce wschodzi po lewej, doszedłem do końca lasku, nie chciałem zbytnio pokazywać się na otwartej przestrzeni. Na zachód jest następny lasek, spory, idę na zachód. Szedłem przez las i wracała znów natrętna myśl że muszę coś zrobić, tak jak z tymi tabletkami w Anglii, tylko co. W lesie stał stojak na siano dla zwierząt, głupie to ale stwierdziłem że wejdę do niego. Wdrapałem się, leżę już z pięć minut, nic się nie dzieje, nie, tonie to, bzdura. Wylazłem z niego i pomyślałem że jestem trochę durny, władować się do takiego stojaka, bez sensu.
Idę dalej na zachód, przez las przebiegała polna droga w kierunkach północ - południe, skoro tak to idę dalej na zachód, głębiej w las. Zatrzymałem się na chwilę, co mam robić, gdzie iść, trochę się już pogubiłem. Nagle przeleciał nade mną jakiś ptaszek, usiadł wysoko na drzewie i zaczął świergotać. Gdzie jesteś pomyślałem, a tutaj. Ten się zerwał, przeleciał jakieś dziesięć metrów na zachód, usiadł na drzewie i znowu świergoli. Przyglądałem się temu co on robi. Znowu się zerwał, przeleciał kolejne piętnaście metrów na zachód, usiadł na drzewie i świergoli. Po chwili przestał, zerwał się, wrócił, okrążył mnie i poleciał na zachód, usiadł gdzieś dalej i świergoli. Kurcze, o co mu chodzi? Tak jak by chciał żebym za nim poszedł. Dobra spróbuję, zobaczymy co będzie. Ruszyłem w jego kierunku, stanąłem obok tego drzewa na którym siedział, ten się zerwał i poleciał znów na zachód, tym razem troszkę dalej, ale znów usiadł gdzieś i świergoli. Poszedłem za nim, trochę to dziwne było dla mnie, ale wydawało się właściwe. Tak jeszcze kilka razy aż doprowadził mnie do sporej polany, usiadł na chwilę na dębie który dumnie i dostojnie rósł na jej środku, zaświergotał i odleciał. Po co mnie tu przyprowadziłeś?
Dąb był ogromny, gruby pień i trzy potężne gałęzie wyrastające równo każda w innym kierunku, na których rozpościerała się cała korona. Po co mnie ten ptak tu przyprowadził? Polana była dość duża, na środku ten dąb, dookoła niego było pusto, tylko nisko porośnięta trawa. Dookoła polany las liściasty, sporo brzozy ale też sporo różnych krzewów. Dalej na zachód za drzewami było widać niewielki niebieski domek z podwórkiem. Przez środek polany przebiegała leśna droga, obok dęba, za nim skręcała na północ delikatnym łukiem kończąc się przy niewielkich krzewach.
Chyba dobre pół godziny zastanawiałem się po co ten ptak mnie tam przywiódł, co mam zrobić? Od samego początku mojej ucieczki czułem że muszę coś zrobić, teraz wiedziałem że to na pewno tu, tylko co? Łaziłem wzdłuż i w szerz tej polany, zastanawiałem się czy mam iść do tego domku, tylko po co, a jak będą ludzie, pogonią mnie, nie no bez sensu. Słońce było już dość wysoko na niebie, spojrzałem na zegarek w telefonie, była już prawie dziewiąta, dwie godziny się włóczę po tych lasach.
W końcu podszedłem do dęba, z pod pnia te trzy ogromne gałęzie wyglądały niesamowicie. Pień kończył się na wysokości gdzieś trzech metrów a one wyrastały równo ze środka. Przyłożyłem dłoń do drzewa, do takiego starego sęka i nagle wpadł mi pewien pomysł do głowy. Jeszcze raz dotknąłem drzewa i powoli ruszyłem polną drogą, tyle że tyłem, po łuku. Powolutku krok za krokiem doszedłem do końca drogi tyłem, wszedłem w niewielkie krzaki i spocząłem na kolanach. Przez gałęzie dęba przebijało się mocno słońce na bezchmurnym niebie. W krzakach ujrzałem piękną pokrytą jeszcze rosą pajęczynę, schyliłem się dość nisko i zacząłem patrzeć przez tą pajęczynę na słońce przebijające się przez gałęzie dęba. Patrzyłem się tak kilka minut, albo tylko kilka chwil, pajęczyna, dąb, słońce, w takiej linii. Nagle dziwnie mnie coś zamroczyło, jak bym tracił świadomość i ostrość obrazu. Oderwałem wzrok od pajęczyny, spojrzałem się w lewo, zauważyłem coś w oddali w lesie między drzewami. Jakaś postać? Co to jest?
Była dość daleko ale wyraźnie wyróżniała się w przestrzeni spośród drzew, zawiesiłem na niej wzrok. Wysoka, dość tęgi tułów ale niezbyt duża głowa, trochę dziwna. Ludzka, czy nie? Patrzyłem się na nią około dwóch minut, lekko się bujała. Chciałem wyostrzyć wzrok ale się nie dało, znowu mnie coś zamroczyło, jak na lekkim rauszu. Odwróciłem wzrok na chwilę w inną stronę, potem z powrotem spojrzałem na tą postać, zniknęła. Co to było? Nie mam pojęcia.
Dobra wstaję, znowu nic się nie wydarzyło, chyba, może poza tą postacią wśród drzew w oddali. Wyszedłem z tych krzaków, zrobiłem dwa kroki do przodu i mnie zamurowało. Cała polana była zarośnięta roślinnością, krzaki, drzewka, tak gdzieś do półtora metra wysokości. Polna droga była prawie nierozpoznawalna. Dąb, dąb miał odłamaną jedną gałąź, jedną z tych trzech ogromnych, była odłamana przy pniu, pozostał tylko poszarpany kikut. Problem był taki że tej gałęzi nie było, w ogóle, nie zwisała, nie leżała na ziemi, nie było jej. Cały ten obraz polany wyglądał tak jakby nie była dotknięta ludzką ręką przez dwa, może trzy lata, zarosła. To była ta sama polana, to samo miejsce tylko jak by kilka lat później. Nie wytrzymałem, poleciały mi łzy. Na głos powiedziałem - kurwa co jest, o co tu chodzi, kurwa. Padłem na kolana i się poryczałem, wymiękłem, przerosło mnie to bardziej niż cokolwiek w życiu do tej pory.
ZACHÓD SŁOŃCA
Gdy już przestałem płakać i uspokoiłem się w miarę możliwości, stwierdziłem że nie mogę tu zostać, mam już dość, właściwie to doszedłem chyba do wniosku że co się miało stać to się już stało. Zastanawiałem się tylko co? Przeniosło mnie do jakiegoś innego świata czy co, do innego wymiaru, a może do innej wersji rzeczywistości, nie miałem wtedy pojęcia.
Spojrzałem za siebie, jest ten niebieski domek, ten sam. Dobra chrzanić to idę - pomyślałem. Ruszyłem w stronę domku, co będzie. Wszedłem na podwórko, nie było ogrodzone, okrążyłem domek i wyszedłem na drogę. Gdzie iść, z powrotem? Chyba tak. Idę tym razem na wschód, drogą, nie bałem się już czy ktoś mnie goni czy szuka, olałem to kompletnie. Doszedłem do tej drogi która biegła w kierunkach północ - południe, stanąłem na skrzyżowaniu, rozejrzałem się. Na południe była jakaś wioska, po co miałbym tam iść, nagle usłyszałem z oddali jakiś klakson samochodu. Słychać autostradę? Dobrze, niech będzie, wracam się, zobaczę co tam zastanę, czy to będzie całkiem inny świat, czy nie.
Im bliżej byłem autostrady tym bardziej uświadamiałem sobie że nie zmieniło się nic, oprócz tej polany i drzewa. Doszedłem do trasy, te same parkingi, te same stacje, cienias stoi po drugiej stronie, ojciec siedzi w samochodzie. Idę do niego. Wsiadłem do auta, ojciec się spytał: załatwiłeś co miałeś załatwić? Tak - odpowiedziałem. Przez chwilę się zastanawiałem czy ten człowiek który siedzi obok mnie jest tą samą osobą którą zostawiłem uciekając w las.
Znowu wzięliśmy się za pompkę paliwa, rozkręciliśmy ją, wyciągnęliśmy membranę. I co tu z tym możemy zrobić. Ojciec stwierdził że trzeba by poszukać jakiegoś miasta, może dało by się dokupić część. Kasy nie mieliśmy na lawety i naprawę u mechanika. Miałem mieć przelew, wypłatę, ale dopiero po południu. Nagle poczułem jak z każdej strony, gdzie nie poszedłem, mocno śmierdziało paliwem. Nie wiem czy już byłem mocno przewrażliwiony zapachem benzyny, czy miałem omamy zapachowe. W każdym razie doszedłem do wniosku że zaraz ta stacja wybuchnie. Dobre nie?
Było już południe, wziąłem część od pompki i znaleźliśmy kierowcę tira który mnie bez problemu podrzucił w okolicę jakiegoś miasta. Trzeba było jakoś tą membranę skołować. Jakieś dziesięć kilometrów na zachód od stacji był zjazd, tam wysiadłem, w oddali było widać małe miasteczko.
Ja oczywiście zrobiłem coś odwrotnego niż było w założeniu tej krótkiej podróży. Zamiast pójść do miasteczka, poszedłem na południe, przeszedłem nad autostradą, wzdłuż drogi było kilka zabudowań. Kiedy schodziłem z wiaduktu wyrzuciłem tą część w cholerę. Niestety nie mogę sobie przypomnieć jaki pomysł skierował mnie w tą stronę. Pamiętam tylko że nie podobały mi się nazwy miejscowości na znakach. W polach za pierwszym gospodarstwem zobaczyłem mały lasek. Zboczyłem z drogi i poszedłem w jego kierunku. Po co? Nie wiem. Coś sobie na pewno ubzdurałem w tej główce.
W każdym razie, wszedłem do tego lasku i znowu ogarnęła mnie natrętna myśl że muszę coś zrobić. Pokręciłem się po lesie, gdzieś w głębi było bajoro, bardziej takie bagno, rozebrałem się do naga i wszedłem po kolana, nie, poczułem że nie o to chodzi. Zostawiłem przy tym stawiku ubrania i buty i na golasa poszedłem w lasek na południe, roślinność była dość gęsta, więc to był jedyny sensowny kierunek. Znalazłem takie miejsce gdzie dobrze przebijało się słońce, położyłem się na ziemi i leżałem tak z piętnaście minut. Nie no, coś muszę zrobić. Zauważyłem obok miejsca gdzie leżałem taki złamany kikut brzozy, wyglądała w sumie bardzo ciekawie, złamana była na wysokości czterech, może pięciu metrów i miała tylko dwie gałęzie, też złamane, wyrastały z boku, jedna w górę druga w dół. Nie wiem czemu zwróciłem na nią uwagę, tak naprawdę to nie było w niej nic szczególnego.
Podniosłem się z ziemi, muszę coś zrobić, coś znowu musi się zadziać, znowu te myśli. Poszedłem przez lasek na południe, zupełnie nagi. Lasek się skończył i co dalej. Jakieś dwieście metrów na południe był kolejny zagajnik, pójdę tam. Problem tylko był taki że byłem goły a tam po prawej były zabudowania, jak ktoś mnie zobaczy to jeszcze zadzwoni po psy, to by była jazda, zgarniają golusieńkiego wariata, no cóż, zdarza się i tak. Trzeba to zrobić tak by nikt nie widział, ruszyłem więc krocząc na czworaka, jak piesek, udało się, chyba mnie nikt nie zauważył. Zagajnik był mały, podniosłem się i myślałem co tu zrobić gdy nagle nieopodal z krzaków wyskoczyła sarna
, spojrzała się na mnie i uciekła do kolejnego lasku. Wszystko fajnie, może zrobię tak jak z tym ptakiem w lesie rano. Spojrzała się na mnie, może też mnie gdzieś poprowadzi.
Już miałem iść jak nagle zauważyłem że ktoś idzie z tamtej wioski przez pola do stada krów które były na łące obok zagajnika w którym byłem, no nie, zauważy mnie. Schowałem się za drzewem i położyłem się na ziemi. Facet na szczęście nie podszedł blisko. Naprawiał ogrodzenie pod napięciem, pastucha, w okół łąki na której pasło się stado. Siedziałem chyba z godzinę czekając aż pójdzie.
Kiedy już nie było go na horyzoncie znowu na czworaka szedłem do następnego lasku gdzie schowała się sarna. Wśród krów pasących się na łące nastało wielkie poruszenie kiedy mnie zauważyły, jak nago popierdzielam na czworaka, miałem wrażenie że patrzyły się jak na idiotę i zbiegły się do ogrodzenia obok którego człapałem. Sam bym tak zareagował jak one gdybym ujrzał takie zjawisko. Po drodze do zagajnika trafiłem na oczko wodne, usiądę sobie.
Siedziałem na brzegu schowany w trzcinie i zacząłem rozmyślać. Powoli zbliżał się zachód słońca. Wskoczyłem do tego oczka, do bajorka, i wyszedłem. Też nic, dalej czułem że muszę coś zrobić, oczywiście nie wiedziałem co. Sarna wyskoczyła gdzieś z oddalonych krzaków, zatrzymała się, spojrzała na mnie i uciekła. Ok, idę tam, zobaczymy co będzie.
Coś zauważyłem, w obrębie jednej działki były dobrze widoczne cztery słupki graniczne, równo od siebie oddalone, tworzyły kwadrat, jednak nie wyznaczały granic tego pola, ono było trochę większe. Obok jednego z nich wbita była w ziemię gałąź, wyglądała dokładnie jak miniaturka tej złamanej brzozy w lasku w miejscu gdzie leżałem na ziemi. Gałąź i dwie krótkie gałązki wyrastające z boku, jedna skierowana w górę, druga lekko w dół. No w ząb ten sam układ tyle że w mniejszej skali.
Dziwne zbiegi okoliczności, to musi coś oznaczać, chyba trafiłem w odpowiednie miejsce. Tu skierowała mnie sarenka. Tylko co ja mam z tym zrobić? Zacisnąłem prawą rękę na gałęzi, jedną stopę postawiłem na słupku granicznym i spojrzałem się w słońce, zaczynał się zachód. No i właśnie chyba o to chodziło. Dla mnie nie był to normalny zachód. Trudno to opisać więc lepiej będzie jak narysuję. Generalnie słońce otaczał trójkąt równoboczny, w wielu barwach, czerwony, pomarańczowy, żółty, purpurowy, wszystkie kolory zachodu słońca zawarte w tym trójkącie.
horyzont
To było coś pięknego, coś niezwykle niesamowitego, niewyobrażalny widok, zachód słońca. Trójkąt powoli zachodził za horyzont razem ze słońcem, gwiazda znajdowała się równo w jego środku. Stałem tak i podziwiałem ten widok aż słońce całkiem schowało się za horyzont razem z trójkątem. W ogóle nie zważałem na to czy ktoś mnie zobaczy. Tylko się zastanawiałem czym był ten trójkąt.
Słońce zaszło, trzeba uciekać. Pewny siebie, zadowolony z widoku ruszyłem tym razem prosto przez pola najkrótszą drogą do tego pierwszego zagajnika gdzie zostawiłem ubrania. Stwierdziłem że nie mam już tu czego szukać, wracam na stację. Doszedłem na miejsce, ubrałem się i ruszyłem w stronę autostrady. Sprawdziłem godzinę na telefonie, było chyba coś koło osiemnastej.
PĘTLA
Trochę mnie zbił z tropu ten zachód słońca. Czym był ten trójkąt, fakt, był piękny, no ale tam był, sęk w tym. Może kiedyś się dowiem.
Przeszedłem wiaduktem nad autostradą na drugą stronę, z tamtej była droga serwisowa, będzie mi lepiej iść. Szedłem na wschód już koło godziny kiedy zrobiło się całkiem ciemno. Ładnie, ciekawe jak teraz będę się poruszał, nic nie widzę, może pójdę autostradą. Przeskoczyłem przez ogrodzenie i szedłem pasem awaryjnym, trochę niebezpiecznie ale przynajmniej dzięki światłom samochodów cokolwiek widziałem. Nagle jeden z samochodów który mnie minął zatrzymał się parę metrów z tyłu i włączył żółte koguty. No pięknie, pewnie służba drogowa, cofa w moją stronę. Zatrzymał się, gość otworzył okno:
-Co pan tu robi? - Wytłumaczyłem jaka jest sytuacja i że wracam na stację na wschód.
-My też jedziemy na wschód.
-No jak przecież jedziecie na zachód.
-Zawiniemy i się wracamy.
-Nie, dzięki, przejdę się, mam czas. - Pierdolę, nie wsiądę do tych typów, dziwni są jacyś. Oczywiście pewnie by było tak jak mówili, zawinęli by na zjeździe i zabrali mnie na stację. Ale coś tam mi się w nich nie podobało. Właściwie to pasażer był dziwny. Wydaje mi się że wtedy byłem już na etapie takim że wszędzie widziałem coś nie tak i coś dziwnego.
-Przejdę się.
-Nie może pan iść autostradą.
-Dobra to zejdę z trasy i pójdę bokiem.
-Ok, jak pan chce. Nagle kierowca się wtrącił:
-Tylko czasem żeby dojść trzeba przejść na drugą stronę.
-Niech pan na siebie uważa i koniecznie zejdzie z autostrady.
-Dobrze, tak zrobię.
Pojechali, w sumie mieli rację, bardzo niebezpiecznie było iść autostradą. Zszedłem, przeskoczyłem przez ogrodzenie i szedłem dalej.
Szedłem już jakieś dwie godziny, niestety padł mi telefon, kiedy ostatni raz spojrzałem na zegarek było coś koło dwudziestej. Coś ewidentnie było nie tak, dwie godziny idę, chyba dziesięć kilometrów miałem do pokonania, właściwie powinienem już dojść a nawet nie widać stacji z daleka. Zatrzymałem się i zastanowiłem się co może się dziać. Najpierw zauważyłem że z niebem jest coś nie halo, było bezchmurne, pięknie połyskiwały gwiazdy, ale wyglądało strasznie dziwnie, jak by było złożone z elementów, z luster. Wyraźnie widziałem jak było podzielone na prostokąty. Nie mam pojęcia jak to opisać, jak by widoczna była siatka na niebie.
Znowu dzieje się coś popieprzonego, idę dalej ale muszę wyostrzyć zmysły, może zauważę coś jeszcze. No i zauważyłem, wpadłem chyba w jakąś pętlę. Było to niezwykle irytujące, za razem przerażające doświadczenie. Co jakiś czas nad autostradą przechodziła droga. Wyglądało to tak. Szedłem drogą serwisową wzdłuż autostrady. Droga albo się kończyła albo odchodziła w bok. Miałem do pokonania nasyp wiaduktu nad autostradą. Kiedy byłem na górze zauważyłem że trasa przede mną biegnie po łuku w prawo a gdzieś za tym łukiem było widać logo stacji, Orlenu. No super, zaraz dojdę, jeszcze z kilometr, może dwa. Zszedłem z nasypu i dalej szedłem droga serwisową. Było ciemno, ledwo widziałem zarys drogi. Po lewej w oddali była jakaś wioska. Doszedłem do kolejnego nasypu drogi nad autostradą. Spojrzałem przed siebie i się załamałem. Nie było widać stacji, trasa biegła prosto w ciemność przede mną. Stwierdziłem że pewnie mi się przewidziało wcześniej jak widziałem logo. Dobra idę dalej. Zszedłem z nasypu, dalej serwisówką. W pewnym momencie się skończyła. No nie, będę szedł polami. Zauważyłem jednak że w tym miejscu gdzie się kończy ta droga, z boku zaczyna się nowa. Dałem krok w bok i przed siebie. Kolejny nasyp, kolejna droga nad autostradą. Jestem na górze, jest, wyraźnie widać łuk autostrady w oddali i gdzieś na łuku logo Orlenu, jest stacja, no wreszcie. Zszedłem na dół i szczęśliwy szedłem dalej. Następny nasyp, wszedłem na górę pewny że już wyraźnie będzie widać stację, jak się zbliżam, a tu nic. Tak jak wcześniej, autostrada prosto w ciemność, Orlenu nie widać.
Wtedy zrozumiałem już że coś jest nie tak, wpadłem w jakąś pętlę czy co? Ruszyłem przed siebie, nie miałem już sił, gdzieś dalej od drogi w polu zauważyłem drzewo, poszedłem tam, usiadłem pod nim i zapadłem w drzemkę. Nie wiem ile spałem, zrobiło mi się zimno, byłem ubrany tylko w bluzę. Obudził mnie hałas przejeżdżającej ciężarówki na autostradzie. Ruszyłem dalej, musi być jakiś sposób i na taką zagwostkę jak ta cholerna pętla. Droga serwisowa znowu się skończyła i znowu obok zaczynała się następna. Byłem strasznie wściekły i mocno przestraszony, co jeśli to się nigdy nie skończy, przecież ja tu padnę.
Znowu nasyp, lekko już załamany wdrapałem się na niego, i znów widać Orlen na łuku autostrady, tak samo jak wcześniej, i co z tego, i tym razem będzie to samo. Zszedłem z nasypu i ruszyłem dalej szukając w głowie jakiegoś pomysłu. Musi być jakieś rozwiązanie tej sytuacji, wydawała się beznadziejna ale musi być jakiś myk. Nagle poczułem że coś za mną idzie, odwróciłem się i na chwilę się przestraszyłem. Stał wilk, piękny, dojrzały, naprawdę duży, nie sprawiał wrażenia groźnego. Uspokoiłem się bo nie był oczywiście zwyczajny, nie mógł zrobić mi krzywdy, był przeźroczysty, jak duch, potrząsnął głową do góry. Uśmiechnąłem się do niego i na głos powiedziałem: -weź mnie nie strasz przyjacielu. Na sekundę oderwałem od niego wzrok, zniknął. Fantastyczne doświadczenie, ale był piękny. To już zawsze jakaś zmiana. Czego on chciał? Dał mi trochę otuchy i nadziei. Ruszyłem dalej przed siebie.
Wdrapałem się znów na kolejny nasyp lecz tym razem poszedłem na wiadukt nad autostradę. Stanąłem na środku i opierając się o barierkę zacząłem rozmyślać nad tym jak się z tego bagna wydostać. Orlenu oczywiście nie było widać. Wciąż podziwiałem tego przeźroczystego wilka gdy nagle przyszło mi coś do głowy. Przecież kierowca ze służby drogowej który się zatrzymał coś mruknął że czasem żeby dojść trzeba przejść na drugą stronę. Może to jest to? Poszedłem na drugą stronę i ruszyłem dalej na wschód. Doszedłem do kolejnego wiaduktu, wszedłem na nasyp, znowu widać Orlen z daleka, lekki łuk. Tym razem było jednak trochę inaczej, w oddali nie tylko było widoczne logo ale też zarysy całej stacji. Ja pierdzielę, chyba się udało, szczęśliwy szybko zszedłem z nasypu. Z tej strony nie było drogi serwisowej, szedłem wzdłuż ogrodzenia autostradowego, szczęśliwy że chyba się udało. Tak, miałem rację, dotarłem.
Ogarnęła mnie taka radość jak bym wrócił do ukochanej po rocznym rejsie statkiem. Szybko pobiegłem na drugą stronę do ojca. Zauważyłem tylko że po tej stronie jest hotelik, dobrze, może odpoczniemy normalnie. Na koncie powinna być wypłata. Kiedy usiadłem w samochodzie obok ojca, naładowałem trochę telefon że by zobaczyć która godzina, no i się zdziwiłem, była 22, a ta cała pętla, przynajmniej powinno być koło północy, jeszcze się przespałem pod drzewem, nie wiem ile. No trudno, jest jak jest, przynajmniej dotarłem. Ale jak naładowałem telefon...
TRZECIE OKO
Nie pamiętam co powiedział ojciec kiedy wróciłem i wsiadłem do samochodu. Pewnie było to : co tak długo, i czy załatwiłeś. Pamiętam jak powiedziałem że zgubiłem tą część od pompki, nie mam nowej. Spytałem też która godzina. Ojciec nie wiedział bo padła mu bateria, mi zresztą też. Kompletnie zapomniałem o ładowarce do telefonu, wiedziałem tylko że mam takową w samochodzie w Zielonej Górze. Co teraz? Wziąłem telefon do ręki gdy wpadło mi coś do głowy, włączyłem go, od razu chciał się wyłączyć, jak to smartfon, ścisnąłem w prawej dłoni i zamknąłem oczy. Zacząłem wyobrażać sobie jak się ładuje bateria. Po chwili otworzyłem oczy, było 12% naładowania, nie zamykając już oczu wyobrażałem sobie dalej że jestem połączony z tym telefonem i potrafię go naładować. Bateria szybko nabierała mocy, kilka sekund i było już 21% naładowania. Coś mi zakłóciło myśli o telefonie, nie mogłem go dalej naładować, nie wiem czemu, jest 21%, to i tak sporo. Wtedy spostrzegłem że jest godzina 22.00.
Sprawdziłem stan konta, było równo cztery tysiące, dość sporo jak na to co wydawało mi się że powinienem dostać. Ale w sumie spoko. Jak jest tyle to dobrze, choć spodziewałem się coś koło dwóch tysięcy trzystu, wtedy było to nie istotne.
Wyciągnąłem trochę kasy, na stacji był bankomat. Powiedziałem ojcu że jest hotel. Pozamykaliśmy samochód i poszliśmy na drugą stronę. Ojciec nie chciał nic jeść, ja kupiłem sobie burgery i zjadłem, oczywiście zapomniałem o Burku, naszym psiaku. Wykupiłem na stacji dwa pokoje i poszliśmy do hotelu, taka mała buda to była. Ojciec poszedł od razu spać. Ja poszedłem do swojego lokum. Miałem już się kłaść ale stwierdziłem że się przepłukam po tych podróżach całego dnia.
W łazience było lustro, takie narożne, na dwóch ścianach ale łączyło się w rogu. Stanąłem przed nim i się przestraszyłem kiedy zobaczyłem swoje odbicie. Odwróciłem się, ale to co zobaczyłem strasznie mnie zaciekawiło, spojrzałem jeszcze raz, tym razem bez lęku. Na środku czoła miałem trzecie oko, wyglądało to bardzo dziwnie. Czy patrzyłem się w lustro na jednej ścianie czy na drugiej, czy na obie na raz, miałem to przerażająco dziwne trzecie oko na czole. Poleciałem szybko do pokoju ojca, już spał, wszedłem do łazienki, no nie ma. Wróciłem do swojej, jest trzecie oko. Nie, ja tu nie pójdę spać, za cholerę. Pobiegałem trochę po korytarzu na waleta, nie pamiętam czemu obawiałem się spać też z ojcem. Może temu że nie wiedziałem czy to jest ten sam człowiek czy nie. Nie wiem. W pewnym momencie miałem już dość tej podróży, tego całego dnia, tej cholernej autostrady. Poszedłem do pokoju ojca, wziąłem szybki prysznic, i szybciutko położyłem się do łóżka, niestety z lekką dozą niepewności.
Nie miałem pojęcia że ten dziwny lęk będzie mi towarzyszył kilka miesięcy. Niepewność która od tej pętli zakotwiczyła się w mojej głowie, w sumie może pójść coś nie tak, czy mogę zginąć, a przede wszystkim o co tu chodzi. Popieprzyło mi się tylko w głowie, czy dzieje się coś więcej, coś czego nie jestem w stanie zrozumieć. Czy jest to to co zapowiadały te istoty które naprawiały mi kręgosłup w ciężarówce we Francji, że muszę się śpieszyć, nie ma już czasu, o te wydarzenia chodziło? Wszak wszystko to co widziałem, czułem, przeżyłem, mogło być tylko moim urojeniem, halucynacje chorego umysłu. Nie, nie wierzyłem w to że to tylko urojenia. Miałem tego świadomość że jestem w stanie psychozy, ale to wszystko co się w okół mnie działo było tak realne, jak każdy normalny dzień, dziwne, zaskakujące ale realne. Chciałem to ciągnąć dalej. Właściwie nie chciałem tylko pozwalałem żeby się działo. Wydarzyło się coś co utwierdziło mnie w tym że to nie tylko urojenia, coś czego nie byłbym sobie w stanie wyobrazić
CZĘŚĆ IV: INNY WYMIAR
NAMIASTKA SPOKOJU
W hotelu wstaliśmy wcześnie rano, na stacji oddałem klucze do pokojów. Kupiłem hotdogi, wreszcie pamiętałem o Burku, zjadł ze smakiem. Okazało się że moja siostra jedzie z mężem do nas ,,na groby,, na Wszystkich Świętych z Wrocławia. Poprosiłem żeby zboczyli z drogi i nas zabrali, byli gdzieś po dwóch godzinach. Na południe dojechaliśmy do domu. Trochę szamotaniny, rozgościli się, a ja postanowiłem się porządnie wykąpać, miałem całe pokaleczone stopy od chodzenia po lasach i polach boso. Mama spytała się czemu jestem taki pocharatany i brudny. Nagle ojciec spojrzał się na mnie i wypalił: -nie ma odwrotu młody, to droga w jedną stronę. Nie odpowiedziałem nic, i się zaczęło, kurwa mać, myślałem że to już koniec, będę miał spokój. A to była tylko taka namiastka spokoju, złudzenie. Taka przerwa w grze, choć nic szczególnego w domu się nie wydarzyło. W pewnym momencie szwagier gadał tylko jakieś głupoty wyrwane nie wiadomo skąd.
Kiedy pojechałem ze szwagrem po piwo na stację chciałem żeby gdzieś mnie zostawił, chyba przez chwilę myślałem o ucieczce z domu. A kiedy już to piwo z siostrą wypiłem, wieczorem, podczas pogawędki nagle powiedziała że też by chciała żeby ktoś ją uratował. Nie miałem pojęcia o co jej chodziło. Szybko zmieniła temat. Generalnie umówiliśmy się że następnego dnia w sobotę pojadę z nimi do Wrocławia a potem autokarem do Zielonej Góry, tam przenocuję, a w poniedziałek odbiorę samochód, oddam te nieszczęsne karty i wrócę do domu. Plan był prosty i klarowny, wykonanie go okazało się o wiele trudniejsze.
SUMER I MARILYN MONROE
Po południu dotarliśmy do Wrocławia, podrzucili mnie na dworzec autobusowy. Pożegnałem się z siostrą i szwagrem i zacząłem poszukiwania transportu do Zielonej Góry. Autokar nie był zbytnio zatłoczony, siedziałem na końcu sam i korzystając z tego rozłożyłem się na siedzeniach gdy tylko wyjechaliśmy z miasta. Nie pamiętam jak długo jechaliśmy, ale gdzieś w połowie drogi zrobiło się już całkiem ciemno. Kiedy wjeżdżaliśmy do zielonej usiadłem na środku i wpatrywałem się w diodę na środku deski rozdzielczej z przodu autobusu która świeciła intensywnym niebieskim blaskiem. Wyobrażałem sobie że wjeżdżam do innego wymiaru rzeczywistości.
Wysiadłem na dworcu wraz z pozostałą już tylko piątką pasażerów. Znalazłem jakiś tani hotel na mieście. Recepcjonistka przywitała mnie z uśmiechem potwierdzając obawy że nie było by zbyt rozsądnie spędzić sobotniej nocy na dworcu. Sprzedała mi krótką historyjkę jak to kilka miesięcy temu, czy tygodni, gdzieś właśnie w tej okolicy zaginął jakiś człowiek.
Dała mi siódemkę, pokój na piętrze który już znałem, spałem w nim kiedyś w drodze do domu z firmy kiedy jeszcze jeździłem za granicą. Pokój był malutki, większość miejsca zajmowało łóżko, w jednym rogu szafka, a w drugim mały stoliczek. Oczywiście była też łazienka. Na początku na papierosa wychodziłem na dwór ale z czasem nocą paliłem w pokoju. Znajdował się on na początku niewielkiego korytarza po prawej, krocząc od schodów.
Od wielu dni nie brałem leków więc prawie nie spałem, nie mogłem usnąć bez tych paskudnych tabletek, strasznie uzależniają. Szybko się ogarnąłem i położyłem się na łóżku z telefonem i tabletem. Przeglądałem youtuba z nudów, była już późna noc kiedy z filmami w serwisie zaczęło dziać się coś dziwnego. Oglądałem recenzje i trailery filmów sf, te trailery zaczęły się ze sobą mieszać, mieszały się treści filmów, tak jak by ktoś połączył kilka różnych razem.
Przeskakiwałem z filmu na film coraz szybciej a one wydawały się coraz bardziej absurdalne. Nie znam angielskiego ale trochę rozumiałem. Doszło do takiego kuriozum że każdy wyświetlany film komentował ten sam głos, a wyglądało to w ten mniej więcej sposób. Batman poleciał na planetę jakąś tam, spotkał tam iron mana, gdyby razem się nie spotkali to superman by coś tam, a lord wader coś innego i doszło by do tego że thor coś tam by zrobił przez co startrek nie doleciał by do rycerzy jedi. Wymyśliłem teraz ten przykład ale była to dokładnie taka bezsensowna plątanina.
I już zaczyna się coś pieprzyć, pomyślałem. Oczywiście znowu zaczął mnie ogarniać ten dziwny lęk i obawa. Co znowu? W pewnym momencie jako jeden z sugerowanych filmów pojawił się screen na którym była piękna kobieta z ciemnymi długimi włosami i ciemną karnacja cery, przywiązana za ręce do dwóch filarów stojących na środku wielkiej sali. Ubrana była tylko w skromną szatę, coś jak damska halka. O, coś innego, ale niestety przesuwałem już szybko film za filmem i go zgubiłem. Gdy połapałem się że to mogło być coś innego okazało się już za późno. Cofałem filmy, szukałem, nie mogłem już tego znaleźć. Lekko się zirytowałem bo poczułem że to było coś ważnego.
Nic, trudno, leciałem dalej lekko ożywiony, znowu ta plątanina, aż wyskoczył film pod tytułem ,,11 minut z marsa”, po angielsku oczywiście. Włączyłem go bo też wydawało się być czymś innym i być może ważnym, dla tego że gdzieś już widziałem tę twarz, znałem ją z widzenia. Odpaliłem go, i bomba. Osoba ta zaczęła tekstem ,,Hi Kacper” , coś tam opowiedziała i pomachała ręką uśmiechnięta. Za chwilę jakiś facet ,,Hi Kacper” i kolejny także ,,Hi Kacper”. Były jeszcze następne ale ich po pierwsze nie kojarzyłem, po drugie niezbyt rozumiałem o czym mówią. Opowiadali oni o jakimś mieście w którym chyba mieszkali. Wszyscy byli w młodym wieku, 18 może 20 lat. Cały sęk w tym że pierwszą osoba była Marilyn Monroe, drugi był Freddie Mercury a trzecim Michael Jackson (wersja ciemnoskóra), ale nie przedstawiali się tymi nazwiskami, w ogóle się nie przedstawiali, wiedzieli że ich znam. Wszyscy piękni i przede wszystkim młodzi, w tym samym wieku. Kolejnej osoby nie poznałem ale byłem pewien że to też jakiś artysta.
Wyłączyłem ten film, strasznie wściekły że nie rozumiem angielskiego. Rozumiałem tylko cześć Kacper, to że mnie pozdrawiali i to że opowiadali o jakimś mieście. Znowu jazda bez trzymanki, bardzo mnie to zaskoczyło. Zawiesiłem się na chwilę, co jest? Kompletnie nie pasujący element do całości wydarzeń. Tak przynajmniej wtedy mi się wydawało. Oni przecież nie żyją, a pozdrawiają mnie w filmie na youtube z jakiegoś miasta, na Marsie? Nie wiedziałem co o tym wszystkim myśleć.
Nagle zawiesił się tablet, ekran zaczął przerywać a potem śnieżyć jak stare telewizory. Odezwał się głos w nieznanym mi języku a na ekranie pojawiło się tłumaczenie, napisy, oczywiście po angielsku. W końcu poznałem ten rodzaj głosu i od razu załapałem jaki to język. Sumeryjski, dokładnie taki jak w filmie ,,Czwarty stopień”. Ten sam język, to samo brzmienie, jakby sztuczne, mechaniczne. Była tylko jedna różnica między tym a tym co było w filmie, ton głosu był spokojny, nad wyraz spokojny w porównaniu z tym jaki był w filmie ,,Czwarty stopień”. Tak mnie to zszokowało że kompletnie nie zwracałem uwagi na tłumaczenie, po chwili próbowałem coś wydukać ale bez powodzenia. Głos mówił łagodnie i jednostajnie, bez większych przerw, co chwile zmieniało się tłumaczenie wyświetlając kolejne zdania. No ale jak by nie patrzeć, ktoś mówił do mnie w jednym z najstarszych języków tego świata. Mimo to po czterech może pięciu minutach wyłączyłem tablet ciężko przestraszony i wkurwiony zarazem. Co to było?
Wściekłem się że nie rozumiałem angielskiego. Najbardziej przez to właśnie się przestraszyłem, gdybym odczytywał tłumaczenie wiedział bym co ten głos mówi. Może wcale nie było by to takie straszne, może ten ktoś chciał mi pomóc zrozumieć co się ze mną dzieje od kilku dni. Może to było wyjaśnienie wprost, jest tak i tak, masz zrobić to i to. Chciałbym żeby tak było. Nie znam odpowiedzi do tej pory. Wiem jedno na pewno, zrozumiałbym cokolwiek. Szok, niedowierzanie, zaprzeczenie tej sytuacji, strach, niepewność, wściekłość, nie wiem co jeszcze wtedy czułem.
Nie pamiętam jak spędziłem resztę tej nocy, nie włączałem tableta, nie ruszałem telefonu. Takie krótkie silne i intensywne przeżycia bardzo mocno wykańczają psychicznie, pewnie usnąłem na jakiś czas.
ONA
Mówiąc Ona w żaden sposób nie próbuję poniżyć czy wyrazić brak szacunku do tej osoby, tej istoty, kimkolwiek była, a mam nadzieję że kimkolwiek jest. Z tego powodu właśnie wyrażenie Ona chciałbym podnieść do najwyższej rangi z możliwych, do najwyższego wyrazu szacunku.
Niestety wiedziałem że przypominając sobie wszystkie wydarzenia o czymś mogę zapomnieć. I tak właśnie zapomniałem kiedy Ją, tę istotę przywieźli do hotelu. Czy było to pierwszej nocy z soboty na niedzielę, czy następnej. Wydaje mi się że chyba tej pierwszej. W każdym razie jak by nie było opiszę to teraz.
W pewnym momencie w nocy na korytarzu za drzwiami nastał jakiś harmider i krzątanina. Usłyszałem kilka osób i zrozumiałem jak jedna z nich powiedziała: -dajcie ją tutaj, powoli, delikatnie, delikatnie. Wywnioskowałem z tego że kogoś niosą, prowadzą, nie wiedziałem do końca co, ale wyraźnie ktoś powiedział: -Ją. Więc chyba chodziło o kobietę. Ogromnie mnie to zaciekawiło, co tam się rozgrywa? W samych gaciach i koszulce wyjrzałem za drzwi. Na korytarzu już nie było nikogo, ale otwarty był pokój, następny, za moją ścianą, i hałas dobiegał stamtąd. Wyjrzała jakaś kobieta i do mnie: -słucham pana o co chodzi? - Schowałem się, po chwili nastała cisza, było tylko słychać jak kilka osób przeszło z powrotem korytarzem.
Niezwykle mnie to poruszyło, kto tam jest, kogo wnosili, czy faktycznie jakąś kobietę? Godzinę albo dwie później ktoś zapukał w ścianę po drugiej stronie, właśnie z tamtego pokoju. Oczywiście, wtedy zrodziło się pytanie czy Ona ma jakiś związek ze mną. Jeśli przywieźli ją tam, temu że ja tam byłem? Niezły zgryz, nie ma co. A może ktoś zapukał tak bez powodu, przypadek.
Nie wiem w jakie słowa to ubrać, ale jest mi teraz, przez te wszystkie lata zajebiście źle, w wielkim skrócie, że nie dowiedziałem się w jakikolwiek sposób kto tam był. Że być może Ją tam zostawiłem.
UCIEKINIER
W niedzielę rano wyszedłem z hotelu na miasto, raczej pokręcić się bez celu, sprawdzić przy okazji rozkład autobusów na poniedziałek by dojechać do firmy, zrobić zakupy, może coś zjeść.
Najpierw poszedłem na dworzec, spojrzałem na rozkład jazdy autobusów. Szczególnie jeden był ciekawy, wykaz przystanków po kolei a przystanek końcowy Olimp. Nie wiem, może jest gdzieś koło Zielonej Góry jakiś kurwa Olimp, ale wątpię. Bez kitu, nawet rozkład jazdy musi być nie normalny. Powoli zaczynało mnie to najzwyczajniej w świecie irytować, ale i bawić. Chrzanić to, w poniedziałek zobaczę jeszcze raz.
Ruszyłem w stronę sklepu, był koło ronda nieopodal, stonka czy inny market. Kiedy miałem już przechodzić przez drogę podeszły do mnie dwie kobiety czy nie mam może ze dwadzieścia złotych, powiedziały że będą mnie po stopach całować jak im dam jakiś grosz. Najdrobniejszy nominał jaki miałem to pięć dych. Dałem im żeby się szybko odczepiły, nie miałem kompletnie ochoty z nikim dyskutować. Jedna z nich pada na kolana -czy pani żartuje, no chyba żarty sobie pani robi - powiedziałem. Odwróciłem się i szybko poszedłem w stronę hotelu, no po butach mnie będzie całować. Później zrobię zakupy, trudno.
Uwagę moją przykuło rondo przy którym był sklep, na środku z jakiejś zieleniny wycięty był znajomy mi znaczek, wysoki, tak jakby z żywopłotu czy tui. Był to kosogłos, ten mały emblemacik z filmu ,,Igrzyska śmierci”, okrąg a w środku mały ptaszek. Takie trochę to dziwne ale nie nienormalne, przecież mógł to ktoś tak właśnie wyrzeźbić. Pokręciłem się trochę i wróciłem do hotelu. Wziąłem kąpiel, popatrzyłem trochę w tablet.
Nie no głodny jestem. W sumie ciekawe to było bo ostatnio prawie w ogóle nie odczuwałem głodu, pewnie to z braku leków. Poszedłem jeszcze raz do sklepu, tym razem nikt mi nie przeszkadzał. Kupiłem trochę owoców, nie miałem ochoty na nic innego ale wziąłem też mój ulubiony serek homogenizowany.
Wracając do hotelu przyglądałem się ludziom wysiadającym z autokarów na dworcu. Jest niedziela, głównie młodzi, studenci, wracają do swoich wynajętych kawalerek i mieszkań. Też było coś z nimi nie tak, wyglądali trochę jak chodzące trupy, zombi, głównie przez blade twarze i bardzo sine obwódki w okół oczu, może zmęczone, ale wszyscy? Takie martwe spojrzenia. W hotelu pojawiły się moje nienormalne dywagacje i przemyślenia. Przyjeżdżają tu, może to faktycznie jakiś inny wymiar. Pojawił się pomysł - trzeba uciekać.
Ubrałem się tylko w bluzę i jak na złość podczas mojej ucieczki zaczęło padać. Ruszyłem przez tory za hotelem. Wpadłem do jakiegoś biurowca, zadałem ochroniarzowi jedno z tych nie pasujących do niczego pytań których nawet nie pamiętam. W końcu powiedziałem -przepraszam, chyba się pomyliłem, odpowiedział -tak mi się wydaje. Uliczkami doszedłem do głównej drogi, skierowałem się na północ i doszedłem do obwodnicy, tam co paręset metrów jest rondo, uciekłem w las.
Od jakiegoś czasu padał deszcz, byłem kompletnie przemoczony. Gdy szedłem przez las przyszedł mi do głowy bardzo ambitny plan, pójdę pieszo przez Polskę na mazury, w taki sposób może uda mi się wszystkich zmylić i zniknąć. Nie miałem ze sobą nic oprócz kilku złotówek w kieszeni. Teraz nie mam pojęcia jak niby miałem zamiar tego dokonać, ale plan zdawał się być wtedy dobry. Niestety po drodze przez lasek wyrzuciłem moje buty, nie wiem czemu wpadłem i na ten patent. Boso przez Polskę na mazury, Kacper jesteś zajebisty, taki wyczyn cię czeka.
Lasek się kończył, dookoła było widać domki jednorodzinne, trudno. Wyszedłem na ulicę w stronę zachodnią, innej drogi nie było. Doszedłem do większej drogi biegnącej w kierunku północ - południe, w tym miejscu była kapliczka i przystanek. Nie no główną drogą iść nie będę, poszedłem więc chwilę na północ i skręciłem na zachód w jakąś uliczkę. Szedłem kilka minut, domki się skończyły, dalej był las, no, to już lepiej. Idę przez ten lasek, znowu zaczęły się domki, i doszedłem do tej samej kapliczki i przystanku, do tego samego miejsca co wcześniej, idąc praktycznie ciągle na zachód. Ooo... nieee..., ja to znam, znowu jakaś popieprzona pętla, nie wydostanę się w taki sposób stąd, niedawno to przerabiałem. Dość, wracam do hotelu, tam pomyślę co dalej. Jest zimno, pada deszcz, jestem cały mokry i na dodatek boso. Poczułem że przeginam.
Nadjechał miejski autobus, spytałem się kierowcy czy jedzie może koło dworca, całe moje szczęście odpowiedział że tak. Chciałem kupić bilet, ten tylko przeleciał po mnie wzrokiem -dobra siadaj pan, daj pan spokój. - No tak, też być może bym tak zareagował, cały mokry, bez butów.
W hotelu zastanawiałem się co zrobić, uciekać, nie uciekać, jeśli tak to gdzie, w sumie to byle gdzie, byle jak najdalej od tego mrocznego miasta. Wydawało się bardzo ponure, jakby bez życia, bez jakiegokolwiek ciepła. Była jesień, padał deszcz, gdzie tu szukać radości. Ale ci ludzie, w ich twarzach nie kryla się ani szczypta radości, ciepła, szczęścia czy miłości, same chodzące smutki. Czy tak właśnie na prawdę wygląda świat? Oczywiście nie licząc recepcjonistek w hotelu, one wydawały się aż kipić ciepłem, jedyne które dawały nadzieję, a może to tylko wyuczone grymasy na potrzebę zajmowanego stanowiska.
Tym razem założyłem kurtkę, miałem bluzkę na przebranie, miałem też ze sobą klapki, trochę słaby pomysł na jesienną aurę, ale zawsze coś. Do plecaka spakowałem dokumenty, telefon i tablet. Ruszam, nie będę kombinował, idę głównymi szlakami. Z hotelu wystartowałem na wschód, doszedłem do większej arterii i skierowałem się na północ. Ale zanim to zrobiłem zaczepił mnie jakiś facet:
-Przyjacielu mogę się o coś spytać?
-Słucham.
-Czy wierzysz w reinkarnację?
-Oczywiście, wierzę - odparłem. Jak się ucieszył, aż mnie przytulił.
-Poczekaj, dam ci mojego maila, jak by co to pisz. Masz na czym zapisać?
-Nie, nie mam.
-Poczekaj. - Poszedł szybko do kiosku opodal i przyniósł karteczkę z napisanym na niej mailem.
-Jak byś miał pytania to pisz.
-Dobra, dzięki stary ale muszę już iść - odpowiedziałem.
-Ok, narazie.
Ruszyłem jak najszybciej na północ. Co tam się zadziało? Zaczepia mnie facet i pyta się czy wierzę w reinkarnację. Daje mi karteczkę z mailem swietypiotr@gmail.com. Nieee.., Święty Piotr się znalazł, reinkarnacja, kolejny element bezsensownej układanki. Robi się naprawdę ciekawie, bardziej poronionych historii w życiu nie słyszałem. Później trochę żałowałem że wyrzuciłem tę karteczkę. Maila napisałem przykładowego, pamiętam tylko że zaczynał się swietypiotr@, nie pamiętam jaka była domena. A mogłem sobie ją zostawić i do niego kiedyś napisać, może opowiedział by mi coś ciekawego, może odpowiedział na niektóre pytania.
Olałem to, szedłem dalej, powoli robiło się ciemno. Znowu doszedłem do obwodnicy. Idę dalej wzdłuż trasy w kierunku eski. Doczłapałem się w tych klapkach do S3, przeszedłem na stronę wschodnią w kierunku na poznań i wzdłuż trasy szedłem bokiem, lasami i drogami polnymi. Zrobiło się ciemno, wszedłem w sporą kałużę i w klapkach zrobiło się niewygodnie, wyrzuciłem i te. Po pewnym czasie spojrzałem się za siebie, miasto już daleko za mną, a przede mną stała jedna latarnia nocna a po lewej jakaś wioska.
Zatrzymałem się na chwilę, zastanawiałem się nad pewnym faktem, w mieście było bardzo cicho, aż do tego miejsca. Padał co prawda deszcz ale nie było wiatru, nie słyszałem ani nie widziałem żadnego ptactwa, żadnych innych zwierząt, psów, czegokolwiek, nic, pustka. Naprawdę pomyślałem że to inny wymiar, byłem tego pewien. Odcinek rozświetlony przez latarnię pokonałem na czworaka, musiała być jakaś granica tego wymiaru i prawdopodobnie może być tutaj. Kiedy minąłem latarnię ogarnęła mnie radość, wstałem, nagle ruszył się wiatr, dość mocny, zaszczekały psy w tej wiosce po drugiej stronie trasy, tak, to było to, życie.
Szczęśliwy z tego że udało mi się wydostać z ponurego wymiaru dumnie ruszyłem dalej. Mijała kolejna godzina, byłem już zmęczony, tak jak przy autostradzie znalazłem samotne drzewo gdzieś w polach niedaleko trasy. Usiadłem na oponie pod nim i chciałem się zdrzemnąć, ale nie mogłem zasnąć, było zimno i miałem potok myśli. Zbyt dużo rzeczy się wydarzyło przez te ostatnie dni, powoli nie ogarniałem już sam siebie. Cała masa różnych rzeczy i pomysłów chodziła mi po głowie. Próbowałem cokolwiek wydedukować z tego co do tej pory się działo, ale nic sensownego nie przychodziło mi do głowy. Las i dąb przy autostradzie, zachód słońca, ojciec który mówi nie ma odwrotu, dziwne filmy na tablecie, Marilyn Monroe i jakieś miasto tajemnicze, język sumeryjski i ta kobieta jak sądzę w pokoju obok, no i Święty Piotr. Nic nie trzymało się kupy, przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. Co prawda pewnych rzeczy nie rozgryzłem do tej pory, tak jak to co mówił ten głos po sumeryjsku, to raczej jest nie do odtworzenia. Ale z czasem historie te zaczęły składać się w jedną spójną całość, co nie znaczy że normalną.
Jednak wtedy pod drzewem miałem już dość tej ucieczki, usiadłem obok drzewa przy kamieniu, spoglądałem w stronę trasy, oczywiście dziwnie wyglądały światła samochodów, jakby dalej była druga droga. Przez moment patrzyłem się w niebo i krzyczałem że chcę słońca, słońca i jego ciepła mi brakowało. Co jest z tymi samochodami? Nie wytrzymałem, wyciągnąłem i włączyłem telefon, dopiero parę minut po dwudziestej, przynajmniej z czasem wszystko się zgadzało.
Mam dość, wychodzę na trasę, włączę tablet żeby było mnie widać, może ktoś się zatrzyma. Im bliżej byłem drogi tym bardziej pokazywała swoją nienormalność. Wtedy S3 była trasą jednopasmową, ale jak samochody jechały. Auta ciągnęły w tą i tamtą stronę po jednym i drugim pasie jednocześnie. W kierunku Zielonej i Poznania samochody jechały non stop w obie strony po obu pasach ruchu. Kompletnie nie logicznie ale niezmiernie fascynująco. Przez chwilę pomyślałem że pewnie mi się wydaje, ale czułem podmuch samochodów jadących w obie strony. Tak jakby się przenikały nawzajem, jakby nałożyć na siebie w tym samym czasie ruch lewostronny i prawostronny.
Uśmiechnąłem się, ale zajebiście. Ruszyłem na północ a ta eskapada trwała dobre kilka minut, z czasem się uspokoiło i wróciło do normy. Włączyłem tablet i trzymałem go w tył by widzieli to kierowcy. No i ktoś się zatrzymał, policja. Spierdalać, nie spierdalać, nie wiem, trudno, zobaczymy co będzie.
-Niech pan wsiądzie do samochodu. - Ciekawe czy zauważyli że jestem boso.
-Co pan tu robi, na takiej trasie, jeszcze ten tablet.
-Idę.
-Widzimy.
-A tablet jest po to by było mnie widać.
-Gdzie pan tak idzie, ma pan jakieś dokumenty?
-Mam.
-Dowód osobisty?
-Tak - wyciągnąłem z plecaka - proszę. - Sprawdzili, jeden z nich wziął szczekaczkę i powiedział coś w stylu:
-Centrala tu (jakiś tam numer) - podał numer mojego dowodu osobistego - mamy go, pierwsi znaleźliśmy tego człowieka.
-Dobrze, przyjąłem.
W tej chwili wymiękłem po raz nie wiem już który w ostatnim czasie, nic nie powiedziałem.
-To skąd i gdzie pan tak idzie?
-Z Zielonej Góry.
-Daleko pan zaszedł.
-Właściwie to chciałem się wrócić.
-Gdzie, do domu?
-Nie, do Zielonej, Mam wynajęty pokój w hotelu koło dworca.
-Muszę dać panu mandat za takie poruszanie się po drodze ekspresowej.
-Dobrze, trzeba to trzeba, przyjmuję.
-Jedziemy do Zielonej Góry, jak pan chce to możemy pana podrzucić do hotelu.
-Będę bardzo wdzięczny.
Tak też się stało, dość długo jechaliśmy, faktycznie spory kawałek musiałem przejść. Wracam się z powrotem do tego miejsca, ale co ja bym zrobił innego, zamarzłbym jeszcze czy co, a naprawdę miałem już wszystkiego dość. W drodze myślałem tylko o dwóch rzeczach, ciepłym pokoju hotelowym i o tym co powiedział policjant na CB, pierwsi znaleźliśmy tego człowieka. Kurcze, ktoś mnie szukał? Nieźle, ktoś ciągle mnie obserwuje, w sumie udało mi się zniknąć choć na chwilę skoro mnie szukali, ale policja była zaangażowana nawet w moje poszukiwanie. Sprawa robi się poważna, to nie są zwykłe przypadki i nie jest to zabawa w co się tym razem odjebie. Wszystkie te wydarzenia, to musi być jakiś konkret, tylko jaki? I kto jest w pokoju obok? - znowu o niej pomyślałem.
Prawie zasnąłem gdy dojechaliśmy pod hotel, ładnie podziękowałem i wlazłem na górę. Poprosiłem tylko recepcjonistkę o dodatkowy klucz do pokoju bo tamten zgubiłem (tak na serio to wyrzuciłem), dała bez problemu. Wczłapałem się do pokoju i w ciuchach padłem na łóżko. Wystarczy już, za dużo tego wszystkiego, mimo braku leków zbierało mi się na sen, niesamowicie byłem już zmęczony tymi wszystkimi sytuacjami.
Nagle ktoś zapukał w ścianę z pokoju obok a w głowie pojawił się głos, kobiecy, bardzo ciepły. Nie powiem co mi powiedziała, muszę pozostawić sobie pewien sposób na rozpoznanie, tak w razie co na przyszłość. Powiedziałem w myślach - proszę, nie teraz, nie mam już siły, nie dzisiaj, za dużo tego. Nic nie odpowiedziała, zasnąłem. Zanim odpłynąłem przyszło mi jeszcze do głowy to że Ona musi być kimś dla mnie bardzo ważnym, i jest za ścianą.
Mimo iż nie wiem kim Ona jest, ani gdzie jest, bardzo za Nią tęsknię. Nie odważyłem się wejść do pokoju obok. Mógłbym się wytłumaczyć że miałem już straszny pierdolnik w głowie, nie ogarniałem tego wszystkiego. Ale się bałem, bałem się tego kogo tam spotkam, kim ona będzie, człowiekiem, istotą z innego świata? Nie bardzo pamiętam czemu nie sprawdziłem tamtego pokoju. Teraz na tą chwilę, to że nie miałem odwagi tam wejść jest jedyną rzeczą której żałuję w całym moim popapranym życiu. Nie tego że po latach ćpania pomieszało mi się w głowie i do pewnego stopnia zniszczyłem sobie życie, co nie jest do końca faktem, bo można tak żyć. Uważam że tak właśnie miało być. Żałuję tylko tej jednej sytuacji, nie miałem odwagi sprawdzić kto tam jest. Czuję że powinienem był to zrobić, w pewnym sensie czuję że oczekiwano tego ode mnie. Czuję że Ona czekała, a ja nie zrobiłem nic.
POWRÓT
Obudziłem się chyba koło ósmej rano. Wreszcie oddam te karty, odbiorę samochód i zakończę tę pomyloną podróż. Postanowiłem że do firmy pojadę taksówką, uniknę dzięki temu problemu z pętlami i innych niepotrzebnych historii. Zabrałem plecak i zszedłem do recepcji. Poprosiłem o jakiś kontakt na taksówkę, pani dała mi wizytówkę, przeważnie w hotelach mają swoich partnerów. Spytałem o której kończy się doba hotelowa:
-O jedenastej. Pan już wyjeżdża?
-Nie, jadę tylko do firmy po samochód. Za godzinę powinienem być z powrotem.
-Niech pan szybko wraca, będzie się niepokoić. - No i mnie załatwiła z samego rana. Chyba nic nie odpowiedziałem. Jak miałem do tej pory wątpliwości, tak po tym byłem już pewny że ktoś w pokoju obok na mnie czeka.
Podjechała zamówiona taksówka, pojechałem do firmy, oddałem karty, wziąłem samochód, w nim miałem zapasowe buty. Wróciłem do hotelu. I tu zadziało się coś ciekawego, na chwilę tak jakbym zapomniał o tej istocie w pokoju obok. Spakowałem się, zapłaciłem za pokój i jak najszybciej opuściłem hotel. W hotelu tylko sprzątaczka się spytała czemu tak szybko ich opuszczam, nie wiem co odpowiedziałem.
Kiedy już prawie wyjechałem z Zielonej Góry uzmysłowiłem sobie co zrobiłem. A co z Nią? Co z tą kobietą w pokoju obok. Wróciłem się, nie mogłem w żaden sposób trafić z powrotem do hotelu. Nie wiem sam czemu ją tam zostawiłem, tak jak napisałem wcześniej, nie mam na to usprawiedliwienia. W końcu zwątpiłem i wystukałem na nawigacji trasę S3, wyprowadziła mnie z miasta. Powoli zaczynało się dziać ze mną to o czym wspominałem gdzieś na początku opowieści. Traciłem powoli świadomość, nie myślałem już logicznie, odrywałem się od rzeczywistości do tego stopnia że powoli wpadałem w paranoję, jeśli tego wszystkiego co się do tej pory wydarzyło nie można by uznać za jedną wielką paranoję. Zapadałem się coraz mocniej i głębiej w skomplikowane procesy myślowe które prowadziły donikąd, zupełnie nie logiczne, gubiłem ostatnie resztki gruntu i realnego, i właściwego pojmowania rzeczywistości. Pewnie dla tego zamiast pomyśleć o tej kobiecie w pokoju obok, miałem w głowie jak najszybciej opuścić tamto miejsce.
Zamiast skierować się najprostszą trasą do domu to pojechałem okrężną drogą, małym promem przebiłem się przez Odrę i dojechałem do Sulechowa. Tam zamiast skierować się na drogę 32 na Poznań, ja wyjechałem z miasteczka obok jednostki wojskowej prosto w lasy, przez pola. Kiedy wjechałem na łąkę nagle usłyszałem świst i silne uderzenie. Samochód się zatrzymał, silnik zgasł, w środku się zadymiło, a dym wydostawał się też spod maski. Wyglądało to dokładnie tak jakby ktoś strzelił w samochód z armatki albo trafił rakietą. Co to za jaja, kto do mnie strzela? Stoję na środku pola, co to było? Niczego się nie obawiając wyszedłem z samochodu, no cały jest, otworzyłem maskę, też wszystko wydaje się w porządku. Więc skąd ten huk i dym? Odegrało się to w innym wymiarze czy jak? A może te wymiary nakładają się na siebie, w różnych miejscach?
Przekręciłem kluczyk, chodzi, ok, jadę dalej i już polem skierowałem się do lasu. Przy wjeździe w zarośle historia się powtórzyła, znowu świst, huk, dym i silnik zgasł. Pies was jebał kurwa, kimkolwiek jesteście - pomyślałem, wiedziałem że guzik mi zrobili, tym razem od razu zapaliłem silnik i wjechałem w las, tam miałem już spokój.
Jechałem starymi, zarośniętymi drogami leśnymi na północ. W pewnym momencie droga się skończyła, przejechałem jeszcze kawałek między drzewami. Co tu robić dalej? Wracać się? Nie, nie ma mowy. Spostrzegłem ogrodzenie, niestety z drutu kolczastego, a co mi tam. Odwróciłem samochód tyłem do ogrodzenia i gazu, za płotem była droga szutrowa. Przebiłem się przez ogrodzenie, samochodem rozerwałem druty, wyjechałem na drogę, szybko wrzuciłem jedynkę i ogień. Jak się potem okazało, niestety drut kolczasty nie wyrwał mi o mało tylnej wycieraczki a wraz z nią szybę, musiał się jeden przyczepić, przebiłem też oponę, ale powietrze uciekało powoli. Jednak nieźle się ubawiłem, taki mały mistrz kierownicy.
Kawałek dalej ponownie wjechałem w las i znowu dojechałem do miejsca gdzie kończyła się droga, tym razem jednak po paru metrach między drzewami była droga szutrowa w dobrym stanie. Zastanawiałem się tylko jak przekroczyć rów. Wysiadłem z samochodu i poklepałem go po dachu: -nie bój się samochodziku, damy radę, zaraz coś wymyślę- rzekłem do niego jak by był żyjącą istotą. Do rowu nawrzucałem gałęzi i tak wyjechałem na drogę, naprawdę była w niezłym stanie, co pozwoliło mi poszaleć ze sporą prędkością. Droga łączyła się z drogą serwisową trasy S3 kiedy wyjechałem z lasu.
Dojechałem tak bokiem do Świebodzina, u jakiegoś mechanika dopompowałem powietrza i wjechałem na starą dwójkę w stronę Poznania. Przez to że ciągle miałem wrażenie że ktoś mnie śledzi, wydawało mi się że od Świebodzina jedzie za mną ten sam samochód, co zresztą nie było nienormalne. Ale wtedy wydawało się to oczywiste, jak ja kogoś wyprzedzałem to i on, ja zwalniałem to i on także, no śledzi mnie jak nic. Zrobiłem więc kolejny odważny, a tak naprawdę głupi i niebezpieczny numer. Znowu zrobiłem sobie zabawę w rajdowca. Wyprzedziłem dwa tiry, tylko że prawą stroną, pobocze było dość szerokie więc było to możliwe, ale niebezpieczne. Zrobiłem to w momencie gdy z naprzeciwka sunął sznur samochodów żeby tamten z tyłu nie miał możliwości mnie dogonić. Wiedziałem że nie odważy się na tak desperacki krok. Teraz jak sobie to przypominam, jestem pewien że nikt mnie nie śledził. Ale wtedy? Cóż.
Żeby nie babrać się w Poznaniu przez miasto, wjechałem na autostradę na węźle koło Nowego Tomyśla. Za poznaniem zjechałem na stację żeby zatankować i sprawdzić ogólnie samochód. Umysł miałem nastawiony ciągle na odczytywanie różnych znaków w przestrzeni, zupełnie niepotrzebnie, to było już zbędne, ale ja dalej szukałem podpowiedzi tego co mam dalej robić. Powinienem był jechać prosto do domu, a zmyliła mnie łza spływająca po policzku pracownika stacji. Łza mu zleciała bo było zimno i wiał silny wiatr, teraz to wiem. A ja to odebrałem w ten sposób że nie powinienem opuszczać Zielonej Góry, całej tej krainy, wracam się, tak będzie najlepiej, nie powinienem był zostawiać też Jej.
Skorzystałem z tego że ktoś wyjeżdżał tylną bramą ze stacji która otworzyła się tylko na chwile i zjechałem w taki sposób z autostrady. Uświadomiłem sobie wtedy że już mam kapcia w tylnym kole. Dwieście, może trzysta metrów od trasy było spore gospodarstwo, leżało kawałek od drogi, skręciłem tam poszukać pomocy ale zjechałem w końcu w pole przy rowie. Nie wiem czemu, nie miałem odwagi tam pójść. W międzyczasie zrobiło się ciemno a ja siedziałem jak ten kołek w samochodzie i rozważałem różne opcje które przychodziły mi do głowy. Na przykład to czy rodzice są moimi wrogami, czy moja własna matka miała odwagę sprzedać swego własnego syna. Rozmyślałem o tym kto mnie śledzi, czy też trzyma pod ciągłą obserwacją, przypominając sobie sytuację z policjantami. Wyrzuciłem wtedy tablet i nawigację do rowu w wodę. Myślałem o tym kogo zostawiłem w hotelu w zielonej, i jak tam się z powrotem dostać skoro mam uszkodzony samochód. Przerabiałem chyba cały ten okres w głowie, i wszystkie dziwne sytuacje które w żaden sposób nie trzymały się kupy.
Postanowiłem że dojadę do zielonej bez samochodu, mam kasę, wystarczy na transport i na jakiś czas na przeżycie, dalej zobaczymy. Spakowałem do plecaka telefon i dokumenty, tyle już mi tylko rzeczy zostało, i poszedłem łapać stopa, może jakoś dojadę do Poznania, a dalej pociągiem czy autokarem do zielonej. Przy drodze jednak stał przystanek, gdzieś po pół godziny nadjechał autobus do Poznania, stary zwykły pekaes. Przystanek był szklany, ujrzałem przez jego szyby coś dziwnego, kiedy patrzyłem w dal normalnie widziałem tylko wioskę gdzieś w oddali, ale kiedy patrzyłem przez szybę przystanku widziałem świeczniki, całą masę świeczek takich które stawia się na grobach, ułożonych przy drodze, na rowach po jednej i drugiej stronie. Zerkałem raz tak, raz tak, i nie mogłem pojąć co to jest, aż wsiadłem do autobusu. Kupiłem bilet i usiadłem zaraz za kierowcą.
W radio leciały wiadomości, pamiętam dwie pierwsze, mniej więcej. Jedna z nich mówiła o chłopcu, młodym chłopaku który zginął tego dnia potrącony przez samochód przechodząc drogą gdzieś na wsi. Druga informacja mówiła o niebezpiecznym uciekinierze z jakiegoś szpitala psychiatrycznego, poszukiwanym przez służby. Nagle po tych dwóch informacjach kierowca spojrzał się w lusterku na mnie i powiedział:
-Rozumiesz, człowieku, co się dzieje?
Pomyślałem przez chwilkę i załapałem, chodziło o wymiary rzeczywistości, kilka wymiarów alternatywnych rzeczywistości przeplatało się przez siebie w tamtych dniach, a ja przeskakując z jednego do drugiego zajmowałem czyjeś miejsce w danym wymiarze, nie mogłem tak po porostu zniknąć w jednym i pojawić się w drugim, choć to by było akurat dla mnie całkiem sensowne, w zamian to, ja przejmowałem, że tak powiem przestrzeń i energię jakiegoś człowieka w wymiarach do których po kolei przechodziłem. Generalnie tych wymiarów było pięć, ten jest aktualnie piątym, ale do tego jeszcze wrócę.
Dojechaliśmy do Poznania, autobus zakończył jazdę na dworcu, nie mogłem znaleźć żadnego który by jechał do zielonej, było już późno. Spytałem się jakiegoś kierowcy czy wie może jak o tej porze dostać się do zielonej, ten wskazał na postój taksówek i powiedział że tam jest autokar. Stwierdziłem że jest niedorzeczny, ale go posłuchałem. Stała tam jedna taksówka, spytałem się kierowcy czy zawiezie mnie do zielonej, powiedział że on nie może aż tam jechać, ale się dogadamy. Dałem mu chyba pięć stów, facet odpowiedział: -rzeczywiście sporo pan kosztuje. - No i zmiękły mi nogi jak to usłyszałem, znowu się zaczyna. Wyjeżdżając powoli z Poznania zaczęliśmy rozmawiać, powiedziałem mu o moim samochodzie, że mam kapcia, nie mam klucza do kół, i że nie wiem już co właściwie mam zrobić. Odpowiedział: -jedź do chaty, tak będzie najlepiej. - W końcu zawiózł mnie do mojego auta, dał mi klucz, spytał się czy sobie poradzę i odjechał. Poprosiłem wcześniej obsługę stacji żeby nie zamykali tylnej bramy bo chciałem wrócić na autostradę, oczywiście się zgodzili. Przyczłapałem się na pompę samochodem, tam gdzie była dobrze oświetlona zmieniłem koło na dojazdówkę i ruszyłem do domu. Myślę że dobrze wtedy zrobiłem, dobrze że taksówkarz mnie nakierował, bo natłok myśli i pomysłów jaki miałem, już wtedy nie pozwalał mi podejmować logicznych decyzji. Obrałem więc kierunek na dom, nie drogę, tylko w psychice, i dojechałem rano na miejsce. Jedna rzecz mnie tylko zdziwiła po drodze. Kiedy jechałem już siódemką i byłem coraz bliżej domu leciałem 160 na godzinę, w chwili gdy licznik dochodził do tej prędkości nagle cały ruch zwolnił, wszystkie samochody, a była cała masa tirów, wszystko zwolniło jakbym jechał pięćdziesiąt na godzinę a cała reszta góra trzydzieści, oczywiście poruszając się według licznika tak naprawdę 160. Pewnie znowu było jakieś zawirowanie wymiarów w tym miejscu. Trwało to dwie, góra trzy minuty i wróciło do normy jak zwolniłem. Kiedy dojechałem do domu mama szykowała się do pracy, ojca już nie było, cieszyła się że już wróciłem, ja zresztą też, wreszcie jestem bezpieczny w domu. Akurat...
Zapomniałem o pewnym fakcie. Mianowicie kiedy jechałem już w stronę domu zatrzymałem się gdzieś po dwóch godzinach jazdy od tamtej stacji gdzie stworzyłem niepotrzebną sytuację. Chciałem sprawdzić szybko ogólny stan samochodu, troszkę opadał przedni zderzak który poprawiłem, sprawdziłem tylną klapę czy w miarę się trzyma i oczywiście płyny w samochodzie. Do tamtej polówki co jakiś czas dolewałem oleju i płyn do chłodnicy. Olej był, zresztą ciężko stwierdzić na dopiero co wyłączonym silniku. Brakowało płynu do chłodnicy, złapałem butelkę ze środka auta, odkręciłem pojemnik i chciałem już wlewać gdy w tym momencie odezwał się mój samochód, wydał głośny dźwięk, taki krótki brzęczek. W związku z tym że zawsze rozmawiałem z polówką jak z człowiekiem, co właściwie robiłem zawsze i robię do tej pory z każdym samochodem którym jeżdżę, czasem słuchają. Ten brzęczek był sygnałem na to że próbowałem wlać nie ten płyn co trzeba, w ręku zamiast płyn chłodniczy, trzymałem butelkę z płynem hamulcowym, nie zauważyłem co brałem. A, o to ci chodzi - odpowiedziałem mu na głos, brzęknął drugi raz. Wlałem wodę i ruszyłem w stronę domu.
Nasuwa się pytanie czy wierzę w to że rzeczy nie ożywione mogą się zachowywać jak żywe, czy można dogadać się z czymś co jest materialną martwą strukturą, uważam że tak, na pewnej częstotliwości.
KRZYŻ
Ten dzień był najgorszym dniem z całej mojej niezwyczajnej podróży i wszystkiego co się działo przez kolejne trzy miesiące. Nie dla tego że był nudny w porównaniu z poprzednimi, czy nic się nie działo spektakularnego, a może działo się wręcz za dużo. W okół mnie była cisza, nie było dziwnych spotkań z ludźmi i tekstów wieloznacznych, nie było filmów na tablecie którego już nie miałem.
Działo się za to dużo w mojej głowie, zadecydowanie za dużo. Nie miałem głosów i halucynacji, ale miałem mętlik, niewiarygodny bałagan, lęk i panikę przemieszane z całym wachlarzem innych emocji. Te wszystkie wydarzenia do tej pory, a było ich sporo w krótkim czasie, doprowadziły mnie do stanu o jakim wcześniej wspominałem. Ten dzień to był właśnie ten w którym straciłem świadomość tego że tracę świadomość. Wpadłem w tak zwany amok i manię, choć teraz wiem że amok i mania były wszystkim tym czego nie potrafiłem zrozumieć w ostatnich dniach. Kompletnie mi się pomieszało, we wszystkim i wszystkich widziałem wrogów i myślałem głównie o tym żeby uciekać.
Uciekłem z domu, pojechałem w kierunku warszawy. Nie przemyślałem tego że nie mam już kasy ani paliwa. Nie mogłem tego przewidzieć bo nie wpadłem na to, nie wpadłem na to bo moja psychika straciła tego dnia połączenie z jakąkolwiek rzeczywistością, przeżyć było po prostu za dużo, a ja nie wiedziałem jak to zakończyć.
Zjechałem z trasy i zatrzymałem się gdzieś dalej na przystanku przy drodze. W domu zapakowałem cały mój sprzęt komputerowy do bagażnika (nie mam pojęcia po co), i psa, bo stwierdziłem że pies będzie bardziej bezpieczny ze mną, tak mi się chyba wydawało. Niestety nie jestem w stanie sobie przypomnieć całej historii mojego kompletnie nielogicznego rozumowania. Trwałem w histerii, a w histerii nie ma sensownej logiki patrząc z zewnątrz, obserwując takiego człowieka. Jednak dla osoby nawet w histerii zawsze jest jakaś logika, ale ja już jej nie pamiętam.
Po południu zadzwoniła do mnie matka, gdzie jestem i w ogóle. Bałem się jej, nie mogłem ufać nikomu, nie wiedziałem gdzie iść i co mam dalej zrobić. Matka pewnie spanikowała, powiedziałem jej gdzie jestem mniej więcej, i że nie mam kasy i paliwa. Pamiętam jak pytałem się czy mogę jej zaufać, jeszcze ten ostatni raz. Później zaczęły się poszukiwania mnie. Poprosiła o pomoc sąsiada. Trwało to chyba ze trzy godziny, zanim mnie znaleźli. Tłumaczyłem im że zjechałem w drogę na Warkę, oni też zjechali na Warkę, ale o jeden zjazd wcześniej i byli w innym miejscu. Dogadaliśmy się tak że miałem się spytać kogoś o dokładny adres po którym mogliby mnie znaleźć. Było już ciemno, ja polazłem w jakąś boczną uliczkę, było tam skrzyżowanie szutrowych dróg a przy nim drewniany krzyż i jakiś domek. Wytłumaczyli mi adres ale właściciel powiedział bym poszedł tam skąd przyszedłem bo zaraz spuści psy. Zadzwoniłem do matki, podałem adres i stanąłem przy krzyżu, nagle włączył się mój telefon i zaczął odtwarzać skomponowany przeze mnie utwór któremu dałem tytuł ,,Nie zabijaj”. Jakie to było wtedy dla mnie symboliczne. Uklęknąłem na jednym kolanie i położyłem telefon na posadzce pod krzyżem. Kiedy utwór się skończył, nie wiedzieć czemu, poprosiłem Boga o to by pozwolił mi dalej żyć, by nie pozwolił mi umrzeć. Podniosłem telefon i czekałem, przyjechali, przywieźli paliwo do mojego samochodu, poprowadziła ich jakaś kobieta. Niestety w całym moim wariactwie wyrzuciłem gdzieś kluczyki, i kazałem kupić dizla zamiast benzyny, i tak nie miało to znaczenia bo nie miałem kluczyków.
Generalnie wróciliśmy do domu a samochód został tam, następnego dnia matka opłaciła lawetę i przywieźli go do domu. Dalej pamiętam tylko jak rano następnego dnia pojechaliśmy do szpitala do mojej psychiatry, nie dałem poznać po sobie że jest coś zemną nie tak, udawałem nad wyraz spokojnego. Doktorka wypisała mi receptę na moje leki które zakupiliśmy w aptece.
Gdy już wracaliśmy do domu po drodze wziąłem chyba z pięć tabletek kwetiapiny. Nie po to by zrobić sobie krzywdę, nie taką ilością. Po to by wreszcie usnąć, choć na chwilę, porządnie się wyspać, czułem po sobie straszny brak tego stanu, chciałem ten brak snu porządnie załatać. Z samochodu praktycznie mnie wynieśli, tak mnie zmuliły te tabletki, i dobrze, potrzebowałem tego, czułem że musiałem to wszystko, to całe szaleństwo jakoś zatrzymać, a tabletki były wtedy jedynym sposobem. Położyli mnie spać koło dwunastej w południe, obudziłem się następnego dnia gdzieś po osiemnastej. Ponad 24 godziny snu zrobiły swoje, obudziłem się spokojny i wypoczęty, wreszcie. Było wtedy święto jedenastego listopada, i cały sęk w tym że uciekło mi gdzieś kilka dni.
CZĘŚĆ V: ROZMOWY Z BOGIEM
Muszę zmienić sposób opisywania dalszego postępu psychozy w tej części, gdyż zmienił się jej przebieg. Działo się równie dużo jak w tych opisanych kilku dniach, ale głównie działo się w mojej głowie. Na zewnątrz było niewiele sytuacji tak intensywnie zmiennych, wartych uwagi, ale w środku, we mnie, trwała historia która w miarę stabilnym tempie nabierała barw różnorodności. W tej części nie będę opisywał wydarzeń biegnących chronologicznie z dnia na dzień, nie miało by to sensu, było by to zbyt chaotyczne i raczej nudne i nieprzejrzyste do słuchania. Opiszę szereg różnych części tego trzymiesięcznego okresu, poukładane w spójną całość, jeśli można w ogóle o spójnej całości mówić w kontekście psychozy chorego człowieka.
Rozmawiałem z Bogiem, rozmawiałem z przyjacielem, z Nią także, z innymi postaciami, chociażby ze zmarłą babcią czy Ryśkiem Riedlem. Oczywiście rozmowy te odbywały się na poziomie myśli, nie słyszałem głosów, nie widziałem żadnych postaci które mogły by wynikać z halucynacji, typowych dla schizofreników.
Generalnie do tej pory uważam że cała ta moja schizofrenia, te jej objawy, tamta psychoza, nie były typowymi strukturami doświadczanymi przez osoby chore. Aczkolwiek podczas jednego z moich pobytów w szpitalu psychiatrycznym, na oddziale był gość który twierdził że owoce i warzywa w reklamach potrafią mówić do niego, więc ciężko stwierdzić jakie objawy są typowe dla chorego a jakie nie, takie moje zdanie. Jednak z tego co czytałem czy oglądałem na temat schizofrenii, wydają mi się odbiegać moje urojenia (jeśli to urojenia), od typowych urojeń i objawów osób chorych. Pod nazwą ,,schizofrenia” , podciągniętych jest tak dużo rodzajów i gatunków objawów że ciężko się w tym wszystkim połapać. Wyznawana przez służbę zdrowia teoria o schizofrenii, dla mnie jest niewłaściwym, bardzo uproszczonym sposobem opisania i nazwania, oraz postawienia diagnozy, na podstawie tego wszystkiego czego lekarze i terapeuci nie są w stanie zrozumieć. Wiedza oficjalna, wyznawana przez tak zwanych uczonych głównego nurtu o funkcjonowaniu naszego mózgu i psychiki jest tak mizerna i uproszczona głównie do materialnego poziomu i aspektu naszej rzeczywistości trójwymiarowej, że można uznać iż jest na etapie wiedzy choćby z chirurgii z okresu XVII wieku, czyli bardzo słaba. Co innego tajne technologie i badania które pewnie jeszcze długo nie wyjdą na powierzchnię naszego skromnego i sztucznie prostego świata.
Struktura tej części zatem będzie miała raczej schemat opisowy różnych sytuacji, niekoniecznie w porządku chronologicznym.
WŁAŚCIWY TOR
Kiedy obudziłem się jedenastego listopada po południu, poszedłem do pokoju do rodziców, i akurat trafiłem na wiadomości o osiemnastej. To co pokazywały wiadomości raczej nie było tym co ja widziałem swoimi oczyma i słyszałem swoim zmysłem odbierania dźwięku. Z wiadomości tych zapamiętałem do tej pory dwie nietypowe sytuacje. Jedna informacja dotyczyła produkcji płyt winylowych z kwarcu. Obraz pokazywał to o czym mówił spiker, przedstawiony był filmik jak to drukuje się ścieżkę dźwiękową na przeźroczystej płycie z kwarcu. Pojawiło się to w wiadomościach bo podczas ostatnich dni często myślałem o różnych nieistotnych rzeczach niezwiązanych z głównym nurtem, że tak powiem, historii która się zakreślała poprzez poszczególne wydarzenia. Między innymi, myślałem o tym jak można by inaczej produkować płyty winylowe.
Następną informacją którą pamiętam było przedstawienie sytuacji z marszu niepodległości w Warszawie. Obrazki pokazywane przez telewizor były praktycznie normalne ale spiker w pewnym momencie odnotował że najpierw na ulice wyszła partia faszystowska. Zapytałem rodziców jaki mamy ustrój polityczny, odparli że demokrację, więc wszystko było ok, od razu się połapałem że widzę coś innego niż rodzice. Aczkolwiek nie byłem tego pewien. Matka powiedziała po wiadomościach gdy wychodziłem z pokoju - bierz leki Kacper, zobacz co się dzieje.
Dziwnym tekstem rzuciła jeszcze następnego dnia w południe kiedy weszła do mojego pokoju i akurat trafiła na moją szczęśliwą reakcję na coś w internecie. Powiedziała jasno i wyraźnie: -Widzisz, bierz leki, z czasem zrozumiesz. Oczywiście jestem pewien że chodziło jej o to że z czasem zrozumiem co się działo i o co w tym wszystkim chodzi.
Tak jak z łatwością zaakceptowałem zrozumienie tego co się działo do tamtej pory, to zaakceptowanie tego o co w tym wszystkim chodzi zajęło mi lata, i nie czuję z tytułu akceptacji jakiejś szczególnej radości. Jeżeli jest tak jak mówił, to ok, ale ja chcę normalnie żyć tak jak każdy człowiek. Nie znaczy to że nie chcę mieć marzeń i celów, takich jak to ludzie mają, swój dom, rodzinę, mam takie, ale nie urosłem w swoich oczach nawet o milimetr, bez względu na wszystko jestem tylko człowiekiem. I choć może miałem nie raz w swym istnieniu jakąś nietypową funkcję i zadanie do wykonania, to nie znaczy to że jakoś szczególnie różnię się od innych istot, a przynajmniej w moim własnym prywatnym mniemaniu, co jest najważniejsze. A zdarzało się nie raz że ludziom w okół mnie odpierdzielało, bo pojawił się, Kacper.
Na chwilę uwagi zasługuje mój telefon który współpracował ze mną przez pierwsze dni od powrotu z zielonej. Nie tylko potrafiłem go naładować, o wiele więcej niż dwadzieścia parę procent, ale także potrafiłem pobrać z niego energię. Tak miało miejsce kilka razy kiedy wkurzyłem się na kogoś lub coś. Raz zciągnąłem energię w kilka sekund z osiemdziesięciu procent naładowania baterii do trzydziestu kilku. Muszę też wspomnieć jak trzeciego albo czwartego dnia po obudzeniu się ze snu nagle, coś tam grzebiąc, zauważyłem że mogę operować wyświetlaczem bez jego dotykania, mogłem to robić dłonią, z niewielkiej odległości, było to niezłe doświadczenie. Niestety, a może i stety, po tygodniu brania leków, wszystkie te zdolności, a może objawy, zanikły. Były coraz słabsze, aż umarły śmiercią przemijającego czasu na lekach.
Pamiętam jeszcze że w tym pierwszym okresie, pewna znajoma mi pani stomatolog spytała się ni z gruchy ni z pietruchy: -Kacper jak tam, dajesz jeszcze radę? Wyglądasz całkiem nieźle - Odpowiedziałem że nie jest jeszcze najgorzej.
Odkryłem też że wypłata którą przelała mi firma, z której sam się wypieprzyłem, wynosiła dwa tysiące trzysta złotych. Nic tu dziwnego? No nie, bo na stacji na autostradzie wolności bankomat pokazywał równe cztery tysiące na koncie. Pomijam fakt że wydałem tą kasę w te kilka dni psychozy, ale po podliczeniu wszystkiego mniej więcej wyszło mi jakieś cztery tysiące, a nie dwa trzysta. Na koncie nie miałem żadnych oszczędności, więc co się mogło wydarzyć? Domniemałem wtedy że ktoś dokładnie wiedział ile kasy mi będzie potrzebne żeby doszło do wszystkich sytuacji, do momentu aż wrócę do domu i po lekach pójdę spać. Tylko kto? I jak to zrobił?
Generalnie przez dwa tygodnie od jedenastego listopada nie działo się nic wyjątkowo doniosłego, wyciszałem się po lekach, telewizor grał już normalnie, nie dokonywałem dziwnych ruchów, nie wymyślałem nowych podróży i ucieczek z domu. Czułem się nieźle. Po tych dwóch tygodniach względnego spokoju odezwali się oni, moi przyjaciele od pierwszego kontaktu w ciężarówce we Francji, którzy powoli kierowali mnie na właściwy tor.
JESTEŚ MOIM SYNEM
Przyjaciele od rozmów nie pojawili się jako głosy, tylko tak jak za pierwszym razem, jako telepaci, więc byłem nawet całkiem zadowolony że kontaktuje się z kimś przy pomocy telepatii, rozmów w myślach, bez dźwięku. Wow, umiem posługiwać się telepatią, mam co chciałem, czyli odkryłem moją nową zdolność jakiej szukałem decydując się na kontynuację psychozy. Leki które brałem w żaden sposób nie zamknęły i nie zakończyły epizodu psychotycznego. Znacznie mnie wyciszyły, pomagały w zapadaniu w błogi stan snu, jednak z tego co pamiętam, nie zawsze je brałem. Chyba przez kilka dni łykałem tabletki , kilka następnych nie.
Miałem nie lada problem, przynajmniej na początku moich rozmów z nowymi przyjaciółmi, bo kiedy byłem na lekach bardzo topornie mi szło odbieranie ich myśli, jak wtedy sądziłem, oni twierdzili także że mnie słabo odbierają. Wyglądało to tak że kiedy ja coś powiedziałem musiałem czekać kilka sekund aby odczuć ich wypowiedź. Z reguły to był zawsze jeden z nich, prawie nigdy nie rozmawiałem z obydwoma na raz. Twierdzili że muszę się tylko powoli dostroić, przyzwyczaić mózg do takiego rodzaju konwersacji, dla umysłu właściwie było to coś nowego, więc przekonywali mnie żebym się nie przejmował. Dopracowałem tą technikę komunikacji nie biorąc leków przez kilka dni, a kiedy miałem już dość braku snu, leki ponownie zażywałem. Trwało to jakieś dwa tygodnie, po tym okresie byłem już tak ,,dostrojony”, że nie miało znaczenia czy jestem na lekach czy nie, więc brałem tabletki w miarę regularnie.
Nawet fajnie się z nimi bawiłem, podobało mi się to. Rozmawialiśmy o nich, o ich planecie, podali mi imiona, przedstawili mi ich język, puszczałem im muzykę, bardzo lubili trance. Opowiadałem im też co się wydarzyło w tamtych intensywnych dniach. Niestety nie pamiętam ich imion, ale uświadomili mnie że ich statków jest przy naszej planecie cała masa. Niestety nie wiedzieli co się wydarzyło w tamtych dniach, zauważyli tylko jakieś zawirowania wymiaru naszej rzeczywistości, nie widzieli żadnych zmian, i nie mogli zrozumieć jak to się odbyło. Ale nie było to dla mnie wtedy ważne, miałem przyjaciół z innej planety, przez jakiś czas to było coś. Niestety nic więcej nie pamiętam z naszych rozmów. Oni mieli mnie przez te dwa czy trzy tygodnie, głównie przyzwyczaić do telepatii.
Gdzieś po trzech tygodniach bardzo się na kogoś wkurzyłem, aż się popłakałem, wsiadłem w samochód i wyjechałem z domu nad rzekę, na chwilę ochłonąć. Wtedy siedząc w samochodzie poczułem silną energię, chwilową wibrację która przepłynęła przez moje ciało. To było bardzo intensywne uczucie lekkiego paraliżu całego organizmu. Ktoś powiedział: -Kacper. Oczywiście telepatycznie. Odezwałem się na głos: -Nie, proszę nie, nie dam rady, to dla mnie za dużo - płakałem całymi możliwymi siłami, jeśli można to tak nazwać. Poczułem się niewiarygodnie malutki w tamtej chwili. Wiedziałem że to Bóg, nasz Stwórca, czułem to całym sobą i przez chwilę poczułem to we wszystkim co mnie fizycznie otaczało.
Powiedział żebym się tak nie denerwował na rodziców:
-Szanuj i kochaj swoich rodziców bez względu na to kim są - odparł. Ja oczywiście dalej swoje: -Boże, nie ogarnę kontaktu z Tobą, dla mnie to za dużo, nie zniosę tego.
Nie przypomnę sobie jak dokładnie przebiegała dalej rozmowa. Powoli mnie uspokoił. Stwierdził żebym nie odbierał go w taki sposób, wyuczonego przez religie konceptu nieosiągalnego wielkiego Boga, jakiegoś siedzącego starca na tronie, który jest gdzieś tam, w jakimś niebie, nie wiadomo gdzie, i aby do niego dotrzeć trzeba umrzeć i jeszcze trzeba na to zasłużyć bo inaczej piekło.
Przyzwyczajał mnie do siebie przez kilka dni, dla mnie było to dość trudne, praktycznie całkowita zmiana dogmatu odbioru i postrzegania Stwórcy, z bożka jednej z wielu religii, który kocha tylko wybranych, na Boga Stwórcę wszystkiego, i Ojca Przyjaciela wszystkich istot jakie z niego zaistniały i wszystkiego co przez nie stworzył. Prosił bym zwracał się do niego Ojcze, ale najlepiej Przyjacielu.
Generalnie po tych trudnych dniach pierwszych rozmów, z Bogiem Ojcem byliśmy już na stopie przyjacielskiej. Oczywiście było to dla mnie na początku nowe i strasznie dziwne doświadczenie. Rozmawiać ze Stwórcą, lecz czasem się zastanawiałem czy to dzieje się naprawdę czy już mi tak bardzo odwaliło. Mimo wielu wątpliwości postanowiłem nie odwracać się od Niego i jakoś przyjąć to co miał mi do powiedzenia.
Przez pierwsze dwa tygodnie, może dłużej, rozmawialiśmy trochę jakby o pierdołach, nic konkretnego, tak jakby był obok mnie mój stary przyjaciel, głównie po to bym przyzwyczaił się do kontaktu ze Stwórcą. Ja zwracałem się do niego Przyjacielu, On tak samo do mnie. Zapewne rozmowy te były ciekawe ale nie zawierały jakiś ważnych dla mnie faktów z mojego życia. Do czasu. W pewnym momencie stwierdził że musi mi wytłumaczyć kim jestem, a raczej, muszę zrozumieć kim jestem, i jakoś to przyjąć. Pamiętam że w pierwszych dniach pytałem mojego nowego przyjaciela o Jezusa, ale nie udzielał mi wyczerpujących odpowiedzi i raczej odkładał w czasie uświadamianie mnie w tej tematyce.
Minął ten czas przyzwyczajania mnie do niego i w końcu musiał mi wszystko wyjaśnić:
-Musisz wiedzieć Kacper kim jesteś, ty jesteś moim synem, dwa tysiące lat temu byłeś Jezusem.
Pamiętam że było koło południa, świeciło słońce i pogoda była całkiem przyjemna. Byłem sam w domu, nikt nam nie przeszkadzał. Przyjąłem to całkiem spokojnie. Skoro i tak rozmawialiśmy jako przyjaciele to nie zdziwiło mnie to że w końcu powiedział że byłem Jezusem, że jestem jego synem. Doszedłem szybko do wniosku że wiele by to wyjaśniało. Szybko przeleciało mi parę historii z mojego życia, też takich różnych niby przypadków, i rysował się sens tamtych intensywnych dni, tylko zastanawiałem się jaki to sens. Myślę że takie w miarę spokojne przyjęcie faktu iż jestem Jego synem było spowodowane tym że tak naprawdę słabo to do mnie docierało i pewnie nie zarejestrowałem tego całym sobą. Ani się nie cieszyłem, ani smuciłem, zareagowałem raczej chłodno. Jednak już po chwili zaczynało to do mnie docierać i powoli wwiercało się w moją świadomość, świadomość samego siebie i swojego przeznaczenia, o którym jak się okazało niewiele wiedziałem.
Patrząc na sytuację z punktu choroby psychicznej zastanawiam się jak ten fakt, iż jest się Jezusem dociera do innych chorych, jaką wywołuje reakcję. Ja zacząłem szlochać, a potem płakać jak dziecko. Dał mi czas na oswojenie się z tą świadomością, ale tylko kilka minut. Zaczął coś opowiadać o mojej poprzedniej inkarnacji, ale nic więcej do mnie nie docierało. Płakałem całym sobą, prosiłem Ojca by na razie przestał, poczułem smutek, jakiś dziwny nieznany mi rodzaj cierpienia i całą złożoność istoty Jezusa. Nie mogłem się w żaden sposób pozbierać:
- Ja? Dlaczego ja? Ja się nie nadaję na to by być Twoim synem, by być Jezusem, to dla mnie za trudne.
Wiedziałem że nie mam wyboru, że skoro jestem synem Stwórcy to jestem, ale nie mogłem pojąć czemu tak prosty człowiek jak ja może być jego synem. Najbardziej bałem się odpowiedzialności jaką niesie za sobą ten fakt. Z czasem się uspokoiłem, w końcu to do mnie dotarło. Skoro byłem Jego synem to co dalej, czym było to wszystko co się do tej pory wydarzyło, te kilka dziwnych dni? Pojawiła się cała masa pytań.
Już drugiego dnia rozmawiałem z Bogiem normalnie, tak jak ojciec z synem, poczułem lekką radość i spokój że wreszcie odkryłem kim jestem, wszystkie wydarzenia zaczynały nabierać jasności. Przez kolejne tygodnie opowiadał mi moją historię, wszystkie ważne wydarzenia z mojej przeszłości tego życia i wielu poprzednich, a ja najczęściej płakałem przyjmując to powoli do siebie. Jakaś reakcja uczuć musiała nastąpić gdy Stwórca zwracał się do mnie ,,mój synu”, opowiadając mi moją przeszłość. Zwykle takie bloki informacyjne trwały góra godzinę dziennie, musiałem mieć po każdej takiej godzinie czas na zrozumienie tego co mi przekazywał. Historia moja jest dziwna jeśli patrzy się na nią z punktu widzenia naszych wyuczonych dogmatów religijnych, dlatego nie łatwo było ją zrozumieć. Właściwie Bóg Ojciec twierdził od samego początku że religie takie jakie są na naszej planecie, a właściwie religie w ogóle, nie maja większego sensu. Maja tylko znaczenie dla ludzi i ich świętych kapłanów, z każdej religii. Dla Boga, Stwórcy nas wszystkich religie są w całości zbędne. Jeszcze bardziej kontrowersyjna wydawała się moja historia. Sęk w tym że to nie tylko moja historia, to historia moja i Jej. Ona odgrywa jedną z głównych ról, tak samo ważną jak moja rola. Ja i Ona jesteśmy całością, nierozerwalną jednością. Jesteśmy istotami które przemierzają wszechświaty poza wszelkim czasem i przestrzenią po to aby znaleźć rozwiązanie problemu który zaistniał równie dawno temu.
Bóg Ojciec nauczył mnie że wszystko dzieje się z wielu powodów, ma wiele przyczyn i skutków, wiele rozwiązań.
To co się wydarzyło w tamtych dniach, było skokiem kwantowym przez cztery realne alternatywne możliwości wymiarów rzeczywistości, cztery różne scenariusze wydarzeń które mogły doprowadzić do zagłady naszej populacji i całej planety. W skoku tym brał udział wszechświat, galaktyka, Bóg Stwórca, i właśnie był potrzebny impuls na planecie przy którego współrzędnych można było skierować działanie tych trzech sił w konkretny punkt czasu i przestrzeni. Impulsem byliśmy my, ja i Ona.
Pierwszy przeskok, przeciągnięcie prawie całej rzeczywistości, miał miejsce kiedy byłem w lesie na polanie z dębem, która cała uległa zmianie. Rozpoczęcie całej serii procesów. Pozostał w pierwszym wymiarze alternatywny możliwy bieg wydarzeń świata, kiedy to ludzkość doprowadziła do wojny nuklearnej i zniszczyła całe życie na planecie, nic nie przetrwało.
Drugi przeskok miał miejsce zaraz po tym gdy zobaczyłem ten trójkąt w okół słońca, w nocy, gdy się zagubiłem w pętli. Ten trójkąt to technologia która istnieje na innym poziomie rzeczywistości, została uruchomiona. Pozostawiona wersja wydarzeń w drugim wymiarze była taka że także doszło do wojny nuklearnej, jednak nie tak drastycznej w skutkach. Jednak ludzkość także nie przetrwała. Nie udało się osiągnąć zamierzonego rozwiązania.
Trzeci przeskok i czwarty miały miejsce kiedy byłem w Zielonej Górze i dwa razy uciekałem z hotelu. Pierwszy raz kiedy znowu wpadłem w pętlę w deszczowe południe. Drugi raz gdy uciekłem całkiem z miasta i przy samotnej latarni połapałem się że wyszedłem z innego wymiaru, przy trasie S3. W trzecim wymiarze i czwartym też dochodziło do wojen nuklearnych. Nie bardzo wiem jak to opisać. Chodziło o to by tak rozwiązać problem z nagromadzoną energią pragnienia wojny i tak wymieszać wersje wydarzeń by w ostatnim wymiarze, piątym, w którym jesteśmy teraz do tak potężnej wojny nie doszło, chodziło o wytracenie energii. Cel był taki by ocalić całą populację. Oczywiście nie można patrzeć na to wszystko przez pryzmat tego co dzieje się teraz na świecie, nie można wszystkiego załatwić za ludzi, ludzkość ma ogromny potencjał i sama musi po niego sięgnąć, sama musi do jego rozkwitu dążyć.
Nie znaczy to że nigdy już nie dojdzie do wojny, ja uważam że zapewne dojdzie, tylko jakiej? Generalnie wydaje mi się że było o wiele więcej takich przeskoków, także później. W każdym razie trzeci i czwarty wymiar nie były zamykane tak szybko jak dwa pierwsze. Trzeci, czwarty i piąty były plątaniną wielu możliwości rozwoju sytuacji. Zamykały się gdy zacząłem brać leki i się wyciszać. Przynajmniej ja tak je dostrzegałem jeszcze przez parę dni. Stąd widziałem różne dziwne rzeczy w telewizji. Także w nocy 23 grudnia wyszedłem na dwór zdziwiony bo myślałem że jest burza. Burzy nie było, a było słychać dwa potężne wybuchy głowic jądrowych z tamtych pozostawionych gdzieś wymiarów. Nawet moja matka wyszła na dwór i spytała się co to tak walnęło.
Wiem, to wszystko wydaje się skomplikowane a przede wszystkim absurdalne i niedorzeczne, sam tak czuję gdy o tym myślę, ale wtedy było to wszystko dla mnie jak najbardziej logiczne i opisuję tak jak mi to przedstawiono.
Przypomniało mi się jeszcze że mówił coś, że stało się coś z głowicami jądrowymi, jakaś niespodzianka dla systemu.
Nie mam pojęcia czy to w ogóle jakakolwiek prawda.
TO JESZCZE NIE KONIEC
Na tm zakończyłem pisanie mojego pamiętnika. Miałem już dość, choć w pewien sposób, tak jak przypuszczałem, trochę mnie to uwolniło, to z innej perspektywy zacząłem to drążyć. Chciałem to zrobić, i aby zacząć patrzeć na to chłodnym, w miarę możliwości obiektywnym spojrzeniem, musiałem na kilka lat dać sobie spokój. Aby sensownie do tego podejść postanowiłem w tamtym roku opisać resztę. Szczerze powiem że zastanawiałem się nad wydaniem tego, ale sądzę iż z artystycznego punktu widzenia ciężko to by nazwać książką, nie ma to jednak znaczenia. Po co niby miałbym to wydawać.
Żeby przedstawić Tobie cały zarys sytuacji w jakiej się znalazłem muszę opisać resztę, aż do chwili obecnej. Wszystko co do tej pory opisałem było tym co działo się podczas tamtej psychozy na przełomie 13 i 14 roku. Nie stanem faktycznym teraz. Aby dojść powoli do stanu teraz, dokończę psychozę.
Jakiś miesiąc odkąd zacząłem rozmawiać z Bogiem jak syn z ojcem, wszystko zaczęło mi się mieszać, informacji było dużo, większości z nich nie rozumiałem, zacząłem popadać w swoje fantazje które coraz mocniej tworzyła moja wyobraźnia. Wymyślałem przeróżne historie już sam, z Bogiem rozmawiałem coraz mniej. Za to zacząłem rozmawiać z różnymi osobami, z moją zmarłą babcią, z Ryśkiem Ridlem w święta bożego narodzenia. Stwórca pewnie widział to że mi się zaczyna mieszać, i zafundował mi jeszcze jedną akcję.
W sylwestra wieczorem koło 20 tej, wyjechałem z domu by pojechać do miasta na plac na imprezę. Ale ja w końcu pojechałem do lasu. Stojąc przy lesie wypiłem jedno piwo. W pewnym momencie powiedział mi: -Spójrz w niebo. Spojrzałem, było pochmurnie. Od tego miejsca w którym stałem w chmurach doszło do rozbłysku światła, który wyglądał jak rozchodząca się fala na wodzie kiedy rzucisz kamień. Rozszerzające się koło światła aż po horyzont. Miejsce miały trzy takie impulsy, fale. Po tych trzech falach powiedział: - Możesz jechać do domu.
W tym momencie wszędzie dookoła w wioskach wystrzeliły sztuczne ognie w niebo. Dokładnie tak jak to się dzieje i jak to widać o północy, tyle że nawet nie było jeszcze 21 godziny. Nie chciało mi się nawet nad tym zastanawiać. Wróciłem do domu, gdy tylko wszedłem do pokoju ojciec wstał i mnie przytulił poklepując po plecach, tak jakby mi czegoś gratulował albo dziękował. Też nie chciało mi się nad tym zastanawiać. Właściwie to nie mam pojęcia co to było. Resztę sylwestra spędziłem sam w pokoju i chyba zasnąłem nawet przed północą.
Kilka dni później na początku stycznia Bóg zafundował mi właśnie wspomnianą akcję. Wieczorem gdy pojechałem na stację benzynową, wmówił mi że moi rodzice nie są moimi rodzicami. Mało to, to jeszcze truł coś że ja to nie ten Kacper który tu żył. Uwierzyłem i tej nocy nie wróciłem już do domu. Słyszałem kiedyś później że dzieciaki na podwórku wkręcają takie rzeczy kolegom i koleżankom w formie żartu. A ja to łyknąłem.
Miałem sporo paliwa w samochodzie więc nie wiedzieć czemu pojechałem do warszawy. Zatrzymałem się gdzieś na jej obrzeżach i zamierzałem spędzić tam noc i coś wykombinować. Wypiłem dwa piwa. Posiedziałem po tym trzy godziny i stwierdziłem że przebywanie w tym miejscu nie ma najmniejszego sensu. Pojechałem więc na A2 w stronę poznania, ujechałem ileś tam kilometrów, na zjeździe zawróciłem w stronę warszawy i zatrzymałem się na parkingu. Jak się później okazało gdzieś na wysokości łodzi.
Doczekałem do rana, cały następny dzień spędziłem w samochodzie. Czas upłynął na rozmowach z Bogiem i przeróżnymi istotami. Opowiadali mi głównie historie dotyczące mojego i Jej życia. W nocy skończyło mi się paliwo, nie miałem już czym się ogrzewać a nie wziąłem żadnej kurtki gdy wychodziłem z domu. Dotrwałem jakoś do kolejnego dnia, rano wyruszyłem połazić. Kierował mnie Bóg, idź tu, skręć tam, opowiadając mi tym razem historię Jej. Łaziłem tak cały dzień, po jakiś wioskach, lasach i polach. Zrobił się wieczór, wracając w stronę autostrady przebiegły dwie dziewczyny obok mnie, po chwili wracały. Kiedy mnie minęły jedna powiedziała do drugiej:
- To on?
- Chyba tak.
Zacząłem się zastanawiać, on czyli kto, za kogo biorą mnie ludzie.
Była już noc, przeszedłem pod autostradą, skierował mnie w drugą stronę. Nie miałem już siły łazić, byłem zmęczony, bolały mnie nogi. W pewnym momencie Ona krzyknęła do Boga: - Daj mu spokój, przestań już, co ty robisz! (często rozmawialiśmy we trójkę)
- Jeszcze trochę - powiedział. Zaprowadził mnie na koniec wioski, był tam cmentarz, i powiedział: - To jest twoje królestwo.
Skończył, wróciłem na autostradę do samochodu już późno w nocy. Wtedy pierwszy raz pojawiło się zwątpienie w mojej głowie, czy aby na pewno rozmawiam z Bogiem, coś zaczynało mi nie pasować.
Zainteresował się mną pracownik który ogarniał parking i toalety, albo ja nim, już nie pamiętam. Przyjechała policja, podszedłem do nich, coś tam im nawinąłem o zmianach które idą, że był plan pozbawienia ludzkości wszelkiej broni palnej, wybuchowej, ale to nie miało by sensu. Powiedziałem:
- Niech pan sobie wyobrazi że znika cała broń na świecie. Co by było?
- Anarchia - powiedział jeden.
- No właśnie.
Powiedziałem jeszcze że na orbicie planety jest około miliona statków kosmicznych i że głównie chronią oni polaków.
O dziwo nie wzięli mnie za wariata. To mnie zaciekawiło. Pracownik parkingu pomógł mi podepchnąć samochód pod toalety, a że nie miałem paliwa, pozwolił mi spędzić noc w małym zamykanym pomieszczeniu. Do toalety weszli policjanci i powiedzieli że mnie szukają, chodziło im o rodzinę. Napisali na kartce notatkę że ja Kacper przebywam w podróży służbowej, dałem im dowód, wpisali pesel, a ja się podpisałem. Ciekawe że stwierdzili że mnie szukają zanim dałem im dowód osobisty. Przy mnie jeszcze na głos zastanawiali się kto będzie miał jutro dyżur na autostradzie:
- A, ten i ten, no, to może skomplikować sprawę.
Pożegnaliśmy się i pojechali.
Przespałem w tej kanciapie do rana, podstawiłem pod suszarkę do rąk plecak żeby czujka zgłupiała i suszarka chodziła cały czas, dzięki temu w środku było ciepło.
Rano był już inny pracownik gdy wstałem, lecz równie przyjemny. Coś tam mi odwaliło, nie istotne teraz co, i powiedziałem mu że muszę upozorować samobójstwo. Ten zadzwonił po policję i powiedział że chcę popełnić samobójstwo. Policja przyjechała bardzo szybko, tajniaki, właśnie ci o których mówili policjanci wieczorem. Ale byli całkiem spoko, jak wszyscy policjanci w tej historii. Dali mi bułkę, spytali czemu chcę się zabić, wytłumaczyłem im że nie zabić tylko upozorować samobójstwo.
- Czemu?
- Co mam wam powiedzieć?
- Najlepiej wszystko.
- Nie ma mowy. - spoko nie spoko, pomyślałem, jak by nie patrzeć to psy.
Jakoś to uargumentowałem. Sęk w tym że połapali się że coś pieprzę od czapy. Grzecznie i spokojnie spytali się czy będę się rzucał jak zadzwonią po karetkę. Odpowiedziałem że nie, nie jestem agresywny. Wiedziałem już co mnie czeka. Karetka przyjechała równie szybko, grzecznie wsiadłem do środka. Policjanci pozamykali mój samochód. Pamiętam tylko że widziałem we wszystkich lęk przed tym czy będę się rzucał, nie wiem czemu mieli by się bać. Ja byłem sam a ich w sumie pięciu. Tak znalazłem się w psychiatryku w Zgierzu.
Dużo tam się działo, wiele niejasności, dziwnych sytuacji, wiele spostrzeżeń, ale opiszę tylko najważniejsze fakty.
Oddział był męski. Kiedy mnie wprowadzili od razu trafiłem do gabinetu lekarskiego. Coś tam pogadali. Ja nie chciałem gadać z nikim. Wypuścili mnie na oddział. I się zaczęło. Nastało poruszenie, kilku młodych chłopaków gdzieś blisko mojego wieku zaczęli krzyczeć do pielęgniarek:
- To on? To on?
- Tak to on. - odpowiedziała jedna z pielęgniarek.
Na głos, nie kryli się w ogóle. Będzie dobrze, pomyślałem.
Następnego chyba dnia, wieczorem weszła na oddział starsza kobieta. Jeden z tych chłopaków powiedział mi że to do mnie. Jak do mnie? - powiedziałem. Postanowiłem się przysłuchać co mówi. Pamiętam tylko tyle:
- Jak on się czuje, kiedy będzie mógł wyjść?
- Nie wiemy, musimy zbadać, poobserwować w jakim jest stanie. Lekarze muszą zdecydować.
Coś jeszcze pogadały. Kobieta spojrzała się na mnie z troską w oczach i wyszła. Pomyślałem sobie: - Co tu się dzieje?
Sporo się działo, a ja głupi nie miałem odwagi zadać choć jednego pytania. Mimo to byłem w miarę spokojny. Zakumplowałem się z ludźmi dość szybko. Podczas rozmowy typu skąd jesteś, powiedziałem że stąd mam do domu jakieś sto kilometrów w linii prostej. A jeden koleś wyskoczył:
- Nie przyjacielu, ty mieszkasz daleko, bardzo bardzo daleko.
- Czyli gdzie ? - spytałem
- Bardzo daleko - powiedział
Pewien cygan któremu pomogłem powiedział mi że: - Będziesz przyjacielu potrzebował nowego domu.
Całe dwa tygodnie trzymali mnie na dużej sali obserwacyjnej. Wszystkich nowych przerzucali do innych pokoi, a ja ciągle tam. Byłem wściekły na obsługę za to, ale dużo później zrozumiałem że chcieli mnie chronić, niektóre osoby z którymi chciałem mieszkać w sali mogły mi tylko poryć głowy jeszcze bardziej.
Pamiętam że któregoś dnia jeden koleś spojrzał się w okno i powiedział: - O, ta kurwa idzie. Z ciekawością zerknąłem o kim mówi, szła moja matka. Odwiedziła mnie wtedy raz, przywiozła trochę rzeczy, powiedziała że dostali informację od policji gdzie jestem i że dobrze było by zabrać samochód z autostrady.
Po dwóch tygodniach pojawił się na obchodzie porannym główny ordynator, jak sądzę. Jak to na obchodzie, cała świta lekarzy, pielęgniarek i bóg wie kogo. Ordynator do mnie:
- Czy chciałby pan nam coś powiedzieć?
- Nie mam nic do powiedzenia. Zresztą może możemy porozmawiać ale nie teraz, godzinę temu dostałem leki i jestem strasznie zamulony, nie mogę myśleć, muszę odczekać trochę.
- No nie. - ktoś odpowiedział. Zdziwili się i dali spokój. Następnego dnia to samo.
- Czy chciałby pan nam coś powiedzieć? - z uśmiechem na twarzy.
- Nie mam wam nic do powiedzenia - Znowu wspomniałem że źle się teraz czuję po lekach.
Oni wielce się zdziwili. Wkurwiłem się wtedy.
- Mam dość, żądam wypisu z tego ośrodka, przyjedzie po mnie matka.
Załamali ręce. Stało się jak powiedziałem. Pozwolili mi zadzwonić po matkę, jeszcze tego południa zabrała mnie do domu.
Widzisz, nie wkurwiło mnie to ich pytanie, czy chciałbym coś powiedzieć. Wkurwiło mnie to że skoro i tak przez te dwa tygodnie kompletnie nie kryli się z tym że coś o mnie wiedzą, to czemu nikt się nie odezwał, nie wiem jak, na przykład: słuchaj Kacper wiemy o takiej sytuacji, albo, wiemy tyle i tyle, co ty wiesz? Rozumiem że to mógłby być dziwny temat do rozmowy. Nikt nie rozumiał że już jestem skołowany tak, że cudem się nie pogubiłem. Mimo to przez te dwa tygodnie pokazywałem że jestem bardzo spokojny. Lekarzowi sprzedałem kilka bajek żeby miał co wpisać w papiery i dali mi wypis z diagnozą: schizofrenia.
Matka zabrała mnie do domu. Po kilku dniach spokoju i odpoczynku po tym cholernym szpitalu w Zgierzu, pojechałem na parę dni do mojego monaru na mazury, gdzie się leczyłem. Tam zawsze mogłem pojechać jako neofita bez pytania. Tam pochrzaniło mi się kompletnie. Znowu straciłem świadomość że tracę świadomość, odpłynąłem w jakieś bzdury w głowie. Zrobiłem jakieś głupoty, wyprosili mnie z ośrodka. Pojechałem do Olsztyna do hotelu. Spędziłem noc, czy nawet chyba dwa dni. Tam też coś tam się rypało. Wróciłem do domu.
Rano następnego dnia rodzina zawiozła mnie do szpitala, zgodziłem się. Miałem już wszystkiego dość, tyle miesięcy ciągłych popieprzonych sytuacji i dziwnych niby przypadków. Ale jak już byłem w gabinecie lekarza to wcale nie chciałem tam zostać.
W szpitalu byłem jak zwykle sześć tygodni. Trochę rozmawiałem z Bogiem, ale już mi się średnio chciało, albo średnio chciało się jemu. Jednak ciągle byłem głodny wiedzy, informacji z których i tak już nic nie rozumiałem. Pobyt wtedy w szpitalu był niezwykle spokojny i normalny, zwyczajny. To mi dało trochę wytchnienia.
Gdy wróciłem do domu po sześciu tygodniach, wieczorem Bóg Ojciec przeprowadził ze mną ostatnią rozmowę, chyba wiedział że taka sytuacja nie ma już sensu, i nie ma sensu kontynuować czegokolwiek. Co mi powiedział:
- Słuchaj synu, ja muszę odejść już, muszę cię zostawić, ale pojawi się ktoś inny.
- Kto?
- Zobaczysz.
- Co mam robić dalej?
- Odpuść, odpocznij, daj sobie czas, żyj normalnie, jak każdy człowiek. Będę miał dla ciebie jeszcze jedno zadanie.
- Co? Kiedy, jakie?
- Pięć, może sześć lat, a może dłużej. Zobaczymy. Ale teraz odpuść i odpocznij, pożyj sobie normalnie, daj na razie spokój.
Chyba nic nie odpowiedziałem. Nasze rozmowy się skończyły. Tak jak zapowiedział pojawił się ktoś inny, już następnego dnia. Ja oczywiście byłem dalej głodny rozmów telepatycznych, ale ten ktoś zaczął jak tylko ja się odzywałem do kogokolwiek w myślach. Ten ktoś od razu: - Ty skurwysynu, taki , owaki.
No masakra po prostu, najpierw rozmawiałem z Bogiem i z Nią, a teraz z kimś kto na mnie klnie i mnie wyzywa. Po miesiącu słuchania wyzwisk starałem się jak najmniej używać tej niby telepatii. Jak tylko próbowałem, to coś od razu mnie dołowało. Myślisz że nie próbowałem się z tym czymś dogadać, w ogóle się nie dało.
Stwierdziłem że to wszystko nie ma już sensu. Najpierw Bóg, historie o Jezusie, ,,mój Synu,, , i Ona. A teraz, ktoś ewidentnie robił mnie w bolka. Przestałem wierzyć we wszystko co przeżyłem, czego doświadczyłem i czego się dowiedziałem. Z czasem to coś, albo ten ktoś w głowie, zanikało.
***
Brałem tabletki i wyłączyłem się na dwa lata. Wpadłem w coś co ponoć nazywa się depresja popsychotyczna. Generalnie zakwestionowanie psychozy. Do człowieka dociera że to tylko halucynacje i się załamuje. Nie pamiętam za bardzo tych lat. Ale tak łatwo nie odpuściłem. Oczywiście to wszystko nie dawało mi spokoju. A najbardziej męczyło mnie to kogo zostawiłem w hotelu w zielonej górze w pokoju obok. Przez te dwa lata próbowałem cokolwiek zrozumieć z tych wszystkich wydarzeń, analizy jakiekolwiek były bez sensu bo nie miałem żadnych innych informacji które pomogły by mi cokolwiek zrozumieć.
Oczywiście jak każdy chory człowiek jak się domyślam, zacząłem szukać informacji w internecie. Po dwóch tygodniach odpuściłem bo zauważyłem że zbyt wciągam się w sieć. Dwa razy wpadłem na forum ludzi z różnymi diagnozami i to mnie obudziło, że nie ma to sensu, takie głupoty tam pisali. A szczególnie skupiali się na tym jacy to oni są chorzy i skrzywdzeni przez życie. Albo na odwrót, jak to im się popieprzyło i jakie fantastyczne mają jazdy. Ja być może tez zostałem skrzywdzony, miałem dziwne jazdy, i co z tego, po co bez sensu się skupiać w chwili gdy nie możesz wyciągnąć żadnych wniosków.
Poszukiwania w sieci stanęły na niczym. Nie miało sensu przesiadywanie całymi dniami przy komputerze i odpuściłem. Przez dwa lata wpadłem tylko przypadkiem na wywiad z takim ufologiem który prawdopodobnie został zamordowany. Nazywał się Marc Davenport. W wywiadzie tym pocisnął innych ufologów że są generalnie sztywni i zblokowani i wybiórczo podchodzą do świadków i dowodów. Właśnie stwierdził coś że ludzie chorzy psychicznie mogą tworzyć wokół siebie pewną bańkę rzeczywistości, nie pamiętam jak to dokładnie brzmiało. Ale dało mi to pewną sugestię, czym ewentualnie może być psychoza i halucynacje.
Różne teorie, wnioski i możliwości opiszę później.
Przez te osiem lat do tego roku przeszedłem drogę jak przypuszczam przechodzą ludzie zdobywający świadomość sytuacji na planecie i różnej wiedzy. Te pierwsze dwa lata po psychozie przeglądałem różne teorie spiskowe. Gdy zrozumiałem jak negatywnie wpływa na mój stan psychiczny takie siedzenie w sieci, zacząłem dawkować sobie informacje bardzo powoli, co stosuję zresztą do dziś. Odpuściłem całkowicie poszukiwanie na siłę w sieci jakiś związków z moją niby psychozą. Po tym jak wpadłem na info tego ufologa, pojąłem że jeśli kiedyś coś znajdę to po prostu wpadnie coś w łapki. Po dwóch latach stwierdziłem że takie rozczulanie się nad przeszłością nie ma sensu i do niczego mnie na razie nie doprowadzi. Wszak powiedział mi w ostatniej rozmowie żebym żył normalnie. Wróciłem do zawodu kierowcy, dla niektórych było to dziwne że niby ma schizofrenię a jest zdolny jeździć ciężarówką. Właśnie.
Nie widziałem dla siebie innej opcji, to znałem dobrze i tym musiałem zająć głowę. Cztery lata jeździłem wywrotką czteroosiową na budowach w całej polsce. Nie chciało mi się wracać na tiry, pojeździłem chyba cztery miesiące po polsce tirem, ale zbyt dużo nerwów mnie to kosztowało i zdecydowałem się na wywrotkę.
Zacząłem wchodzić w rozwój duchowy, co ja wolę nazywać rozwój osobisty. Zacząłem też kupować i czytać książki. Dwa razy byłem na imprezie rozwojowej na dolnym śląsku, gdzie zrozumiałem że w ogóle nie zgrywam się z tymi ludźmi, całe szczęście tylko na tamten czas, jak się później okazało. Lubiłem ezoterykę ale zbytnio jej nie rozumiałem, zawsze mi czegoś w niej brakowało. Teraz wiem że konkretnych wyjaśnień i odpowiedzi. Czytałem, oglądałem, miałem coraz więcej wiedzy która ciągle gdzieś uciekała. Nie mogłem zaskoczyć chociaż by tego o co chodzi ludziom z tym doświadczaniem. Na imprezie wiele razy słyszałem, doświadczaj, no ale że co mam właściwie robić.
Oczywiście przez te wszystkie lata żyłem sobie w założeniu że muszę kiedyś zbadać tamtą psychozę. Co jakiś czas wpadałem na cmentarz do babci na grób, tej która mi się przyśniła przed tymi wszystkimi wydarzeniami i prosiłem ją o pomoc. Jakąkolwiek. Od czasu kiedy to zacząłem jeździć wywrotką, właśnie tym niby przypadkiem zaczęło mi wpadać coraz więcej informacji zgrywających się z tym co działo się podczas tamtych wydarzeń, ale głównie tego co opowiadał mi mój „prywatny” Bóg. Tak przy okazji pogłębiania wiedzy, tu coś, tam coś. Nigdy sobie nie odpuściłem tamtych wydarzeń, żeby znowu nie zwariować, przyjąłem to wszystko jako możliwości. Nauczyłem się filtrować informacje w sieci.
Nie brakowało też przez te lata dziwnych, czy niejasnych wydarzeń. Podam tylko dwa dla przykładu. Podczas grilla, kiełbaski i inne rzeczy na ruszcie trzy razy zmieniały swoje położenie, gdy dosłownie na minutę opuszczałem imprezę. Pytałem się czy ktoś przekładał kiełbaski, ale było to nie możliwe, wszystkie rzeczy na ruszcie zmieniały położenie dokładnie jak w odbiciu lustrzanym. Zacząłem te sytuacje nazywać błędami matrixa. Ostatnio wypadł mi papieros z ręki na ziemię i zniknął. Takie różne rzeczy. Cała historia z moimi doświadczeniami w medytacji jest ciekawa, ale nie będę w to wchodził. Jeśli w ogóle można to nazwać medytacją. W pewnym momencie odpuściłem z medytacją bo nie podobało mi się to co zacząłem widzieć.
Dopiero czyjaś medytacja uświadomiła mi że można zbudować coś na kształt bariery, osłony.
Coraz więcej rzeczy zaczęło się pojawiać które potwierdzały informacje z tamtej psychozy, z częstotliwością wzrastającą. Z czasem przerzuciłem się głównie na jeden kanał YT. Od 2018 roku czułem że to jest to czego potrzebuję do rozwoju, ale prawie w ogóle nie pojmowałem tego co jest przedstawiane w filmach.
Niestety to że miałem już dość pracy za kółkiem, to że nie rozumiałem rzeczy które chciałem zrozumieć, i z paru innych powodów, coś we mnie pękło. Na początku 2019 roku zacząłem znowu palić zioło. Trwałem w tym do sierpnia 2020 roku. Wpadłem w długi. No skretyniałem kompletnie, zachorowałem na półtora roku na coś co kiedyś nazwałem idiotyzm, debilizm i pojebstwo. W sierpniu 2020 stwierdziłem że tak się nie da, do niczego dobrego mnie to nie doprowadzi. Odbyłem terapię ambulatoryjną, dwa miesiące od poniedziałku do piątku. Ogarnąłem się, oczywiście porzuciłem na dobre pracę jako kierowca, pozbyłem się bezsensownego stresu który prowadził tylko w dół. Z długami poradziłem sobie w ten sposób że udało mi się ogłosić upadłość konsumencką. Wziąłem się za zęby które bardzo zniszczyłem przez ten okres ostatniego ćpania.
Jakiś czas temu przyśniła mi się babcia, lecz tym razem obydwie babcie i siostra jednej z nich która niedawno odeszła. Zaczęło się, jestem tego pewien, nie wiem co i jak ale czuję że coś się rozwija w powietrzu. Później stwierdziłem że ten sen był po to bym wreszcie ruszył dupy i zwrócił się w dobrym kierunku.
Najpierw zacząłem badać tabletki które biorę, mimo że brałem ich kilka, czułem się do dupy i czułem że nic do mnie nie dociera z tego co badam choćby na internetach czy książkach. Odstawiłem najpierw tabletki szczęścia, na wyrównanie nastroju, a nastrój miałem taki że dwa tygodnie czułem się w miarę dobrze, a dwa miałem doła, tak przez siedem lat. Po odstawieniu tych tabletek i chwiejnej chwilowej na to reakcji mój nastrój niebywale się ustabilizował. Czułem się po prostu dobrze. Poszedłem dalej, przez dwa kolejne miesiące w marcu i kwietniu zredukowałem prawie do zera resztę tabletek. Zobaczyłem co się dzieje z moim umysłem. Gdy zostawiłem już tylko kwetiapinę 150mg. Zacząłem coraz gorzej spać, a po tygodniu mój umysł zaczął się rozkręcać. Nie w psychozę, po prostu wpada w potok bezsensownych, nieustających myśli, co chwilę o czym innym, kompletnie od czapy. Po dwóch takich dniach dałem spokój.
Choć bardzo chcę odstawić leki, i powoli do tego dążę, nie ma takiej możliwości żebym narazie to zrobił. Nie jestem głupcem, powoli przyjdzie i na to czas kiedyś, albo, zakładam też taką możliwość, że mam już tak zniszczony umysł, dekadą ćpania i dekadą na lekach, że możliwe że będę już do końca jechał na jakiś tabletkach. Na razie biorę 450mg. Kwetiapiny i czuję się dobrze, nie wariuję i się wysypiam. A to że odstawiłem pozostałe spowodowało to że zacząłem myśleć i czuć. Jaka to blokada była. Po tych pięciu czy siedmiu latach studiowania wiedzy w końcu zacząłem rozumieć podstawy. Co to w ogóle znaczy doświadczać, włączyła mi się intuicja, odczuwanie i podejmowanie decyzji sercem. Zaczęły się zadziewać takie małe prywatne skoki, coś zaskoczyło. Wiedza na YT i innych kanałach, fizyka kwantowa powoli, nawet ezoteryka, stały się coraz prostsze do zrozumienia, doświadczania i odczuwania. W ogóle ciekawe zjawisko, bo coraz bardziej pojmuję, ze tak naprawdę im wiem więcej, tym wiem coraz mniej, na pewno wiesz o co mi chodzi.
Napiszę teraz o zjawiskach których doświadczałem:
I tu zarysował się problem niewielki. Nie wiedziałem czy już wariuję, halucynacje itp. i znaczy że już mam zwiększyć dawki leków, czy to coś normalnego i powinienem zaufać temu tak po prostu.
Jak powiedziałem wcześniej, przy okazji studiowania wiedzy, zaczęły mi przez ostatnie pięć lat ,,przypadkiem,, wpadać informacje które można by przypisać, ogólnie mówiąc do tamtych wydarzeń i tego co się wtedy dowiedziałem. W skrócie zawrę tylko elementy we wnioskach i tezach, czy jak to wolę nazywać w możliwościach, żeby nie zaśmiecać Cię czymś co i tak najpierw powinienem dokładnie zweryfikować.
Mimo że zrozumiałem po dwóch latach od psychozy że muszę odpuścić, to przez te wszystkie następne lata dręczyło mnie to czy mogę być tą istotą zwaną kiedyś Jezusem, czy nie, a raczej tej istoty częścią. Tamtego roku poradziłem sobie z tym w prosty sposób. Zakładając że jestem tą istotą, jakie to właściwie ma znaczenie dla mnie. Zafiksuje się na tym, no dobra, jestem Jezusem, no ale co z tego, że co mam niby z tym zrobić, tak naprawdę mnie to tylko zablokuje. Jezus, czyli chodzenie po wodzie, robienie cudów, woda w wino, rozmnażanie pokarmu, no, wskrzeszenie kogoś do życia to już coś, ale zawsze. Zacznę szukać drogi do takich rzeczy i stanę w jakimś zaułku, no bo Jezus robił to i tamto, czy mówił to i tamto, odczuwał tak czy tak. Ale to wszystko było na tamten czas jego życia, pomijam inne wymiary i przestrzenie. To co wiemy rozciąga się do tego czasu i dopiero zaczynamy rozumieć co Jezus przekazywał. W pewnym sensie mogę wpaść w swoją własną pułapkę. Zacząłbym starać się być tą postacią, spełniać oczekiwania, i swoje i innych, a nie być sobą w wielkim skrócie. Nie wiem czy dostatecznie to wyjaśniłem. Teraz może chodzić o coś więcej, o wiele więcej, jeśli miałbym być tą istotą.
Gdy tamtego roku, jak opisywałem, zacząłem odstawiać te leki od psychozy, nasiliły się ataki, może tak to nazwę, tego czegoś co mnie tak męczyło w myślach. Właściwie to te ataki prawie całkiem zanikły przez te wszystkie lata. Jednak uważam że nie spowodowały poprawy leki, tylko to że pilnowałem się by nie próbować w ogóle rozmawiać telepatycznie, aż całkiem tego zaniechałem. Raz na jakiś czas coś odpalał bez powodu, dla tego twierdzę że nie miały wpływu na to leki. Kiedy ćpałem ponownie w 2019 i 20 roku nabrałem chęci znowu na rozmowy telepatyczne. Kiedy próbowałem rozmawiać z kimkolwiek kto mi wpadł do głowy, wtrącał się on, i jechał tak jak potrafił. Bardzo często też wtrącał mi się w rozmowy gdy tak normalnie rozmawiałem z jakimś człowiekiem. Mówiłem wtedy w myślach - odwal się, spierdalaj itp.
W tym roku zanim znowu podniosłem dawkę leku żeby nie rozhulać umysłu, tak jak opisywałem to wcześniej, powiedziałem do umysłu kilka razy - znajdź rozwiązanie, znajdź rozwiązanie. Gdzieś po dwóch tygodniach wpadł mi pewien pomysł do głowy. Spróbuję to przeprogramować, może tu jest sedno. Kiedy czułem że zaraz powie mi w myślach: skurwysynu, czy coś innego (bardzo łatwo nauczyłem się to wyczuwać przez tyle lat), w tym momencie gdy miał się odezwać, albo gdy już zaczynał mówić, ja mówiłem w myślach - Kacprze, (zagłuszałem tak jego - skurwysynu). Taka zabawa trwała cztery dni. W końcu kolejne dni po takiej mojej reakcji mówił dobrze, dobrze, ćwicz. Tak przez dwa dni, potem się wyłączył. Minął tydzień ciszy, do tamtego dnia, 20.06.2021. Wtedy przeprowadził ze mną krótką rozmowę, pierwszy raz normalną przez te wszystkie lata. Trochę mi uleciała ale spróbuję ją przedstawić. W ogóle skoro się otworzył zadałem mu parę pytań. Było to wieczorem. Zaczęło się od tego że zastanawiałem się czy to rzeczywiście było by takie proste, takie zagłuszanie. Wtrącił się:
- Oczywiście że takie proste.
- Daj mi spokój.
- Chcę pogadać.
- Spierdalaj. Tyle lat mi zawracałeś dupę, byłeś, nieprzyjemny, sam wiesz jaki, a teraz chcesz pogadać. Dlaczego akurat teraz.
- Bo zacząłeś łapać o co chodzi. Myślisz że mi jest przyjemnie tak Cię dręczyć. Też już mam tego dość. Ileż można.
- Ty biedny. Czemu zajęło mi to tyle czasu?
- Kacper, tyle jeszcze musisz zrozumieć. Ucz się, ćwicz, będzie dobrze, sam widzisz że nie jest to takie trudne.
- To po co to było tyle lat?
- Zadajesz w kółko te same pytania. Dobrze wiesz. Wpadłeś na to przecież.
- Tak, wiem. Żeby zniechęcić mnie do tej telepatii.
- Właśnie, widzisz, miałem cię przeprowadzić przez te wszystkie lata, to był jedyny sposób by oddalić Cię od czasów psychozy. Tyle musiałeś zrozumieć.
- Ostatnio gdy próbowałem rozmawiać z moim drzewem powiedziałeś że jest was więcej. Wiesz...
- Tak wiem jak to brzmi, myślisz że jedna istota dała by rade obserwować cię 24 godziny na dobę. Nie żartuj.
(chodzi tu o pewien rodzaj choroby, gdy ktoś jest pewien że przejmuje go cała grupa istot, co chwilę ktoś inny, mówią że jest ich wielu)
- Po co to wszystko, te wszystkie wydarzenia które wtedy były?
- Kacper, po co się mnie o to pytasz, dobrze wiesz co się wydarzyło.
- A jak się mylę? Czy jestem...
- Tak jesteś Jezusem, człowieku czy tak trudno to pojąć, ile jeszcze będziesz się nad tym zastanawiać. Weź się wreszcie za siebie. Idź dalej. Idziesz w dobrym kierunku.
- Czy Ona istnieje, czy ją odnajdę?
- Kacper, już ją znalazłeś, tylko jeszcze tego nie pojmujesz.
- To żeś mi kurwa powiedział.
- O jejku, to jest prostsze niż myślisz. Kończymy rozmowę. Nie wkręcaj się znowu. Wystarczy, ja znikam.
- Ale...
- Kacper wystarczy, idź spać, wyśpij się.
- Kim jesteś?
- Kacper, idź spać.
Wyłączył się. Poszedłem do domu. Szczerze Ci powiem że jeszcze nie przeanalizowałem tej rozmowy. Nawet na razie nie chce mi się w to zagłębiać.
I pewna sprawa.
Moja własna rodzina, rodzice i siostra. Obserwuję ich przez te wszystkie lata. Pominę nasze relacje, z wierzchu wyglądają niby zwyczajnie. Zastanawiam się czasem czy są po mojej stronie czy nie. Generalnie jestem dzieckiem DDA, matka jest współuzależniona, a z wiekiem coraz bardziej kontrolująca. Ojciec to alkoholik. Jak na taką sytuację relacje są typowe. Jednak czasami reagują dość niejednoznacznie. Z reguły z czasem zapominam o takich rzeczach, nie chcę zaśmiecać się jeszcze rodziną. Opiszę przykładowe sytuacje. Jakiś czas temu zacząłem nawijać ojcu o reinkarnacji, przy okazji rozmowy o czymś tam. W pewnym momencie zacząłem mówić:
- Ja też...
- No, młody - odezwał się ojciec.
- O co ci chodzi.
Mi chodziło o to że ja na przykład mam niesamowity pociąg do Mazur, uwielbiam mazury. Badania reinkarnacji mówią o czymś takim że być może w poprzednim życiu mieszkałem na mazurach. O tym właśnie myślałem, ale ojciec zareagował, nietypowo przynajmniej.
Ale najlepsze było ostatnio. Zawiozłem matkę do siostry, by zajęła się wnukiem przez jakiś czas. Siedziałem w kuchni, matka robiła coś w łazience, zaraz obok kuchni, siostra weszła do łazienki i spytała się po cichu: - Wie kim jest? Nie usłyszałem odpowiedzi. Poczułem tylko że to lekkie przegięcie. Też zbytnio tego nie analizowałem, co tu analizować. Przypomniałem sobie tylko ich zachowania w tamtych wydarzeniach, i znowu pomyślałem po czyjej oni są stronie. Kiedyś trochę myślałem o tym, wysnułem różne wnioski, ale przy różnych założeniach.
Opisałem całą sytuację, mniej więcej, wiem że jest pogmatwana, ale cóż, przeszłości już nie zmienię.
Opiszę teraz te wnioski, tezy, możliwości. Co to w ogóle było, co się przytrafiło, co jest, co może być, raczej, proste ale i łatwe do obalenia możliwości.
Nie będę marnował Twojego czasu na obalanie tych możliwości. Takich tez, można wysunąć więcej, wiele z nich można mieszać ze sobą, części już nie pamiętam. Patrząc na całość wydarzeń które opisałem, każdą tezę można obalić, każda jest możliwa. Wszystko biorę jako możliwość, tak to rozpatruję i jest to dla mnie bardzo zdrowe. Nie fiksuję się na żadnej z nich bo mogę odpłynąć w niewłaściwą stronę. Oczywiście najprościej było by olać to wszystko, nie zagłębiać się i żyć dalej. Ale nie potrafię tego zignorować. Cała pułapka polega na tym że nie mogę też utkwić w możliwościach. To dokładnie tak jak by utkwić w systemie jaki poznaliśmy, i go zaakceptować do tego stopnia że właściwie ci odpowiada, nie chcieć się obudzić.
Sporo naprawdę przemyśleń powstało dzięki niektórym kanałom YT. Ostateczna decyzja wyboru jakiejkolwiek ścieżki i tak należy jednak do mnie, to i tak moje życie a nie czyjeś.
Chcę właśnie przeprowadzić eksperyment, tak jak po dwóch pierwszych epizodach, tak i po tym opisanym pozostał pewien niedosyt, myśl, by znowu pozwolić puścić sobie taką psychozę. Zastanawiam się tylko jak jeszcze bardziej może się pochrzanić. Przygotować się do tego, jeśli się da w jakikolwiek sposób, najlepiej by było to bez strachu i lęków. Zakładam oczywiście że może to być też już nie możliwe do zrealizowania. Zakładam też to ryzyko że mogę przegiąć i nigdy nie opuścić szpitala psychiatrycznego. Widziałem całą masę takich ludzi. Tak jak wielu naukowców zwariowało bo chciało poznać naturę liczb pierwszych czy Boga. Ryzyko jest poważne.
Z drugiej strony, może to pójść w coś bardzo niezwykłego, albo i w nic. Na razie podjąłem decyzję o rozwoju duchowym, osobistym, o rozwoju świadomości jeśli można to tak ująć, przetartymi już szlakami przez ludzi. W mojej sytuacji to bardzo bezpieczne. Może kiedyś zaryzykuję i wykonam ten eksperyment, a być może w ogóle nie będę czuł takiej potrzeby.
- sposób w jaki taka istota może myśleć, odczuwać i doświadczać może się różnić od wszystkich innych ludzi, choćby w niewielkim stopniu, a czasem mała zmiana może zrobić wielką różnicę
- zablokowanie zaistnienia takiej istoty w tym świecie teraz, w takim systemie, nie jako na przykład jakiś filozof, nauczyciel, tylko zaistnienie dla samego siebie, po prostu chce teraz żyć, w tych czasach
- jak właściwie powinno wyglądać zrozumienie przez człowieka że jest taką istotą, czynniki, sytuacje, a może od dziecka powinien wiedzieć.
Wiele pytań można jeszcze zadać.
***
Zrobiliśmy sobie przerwę bo przyszedł czas na obiad, potem zalaliśmy kolejną chyba już szóstą kawę i płynęliśmy dalej w historie.
***
Wiesz dzisiaj w nocy przesłuchałem pewną audycję, ,,Czym jest zło i skąd się wzięło”. Pod koniec oczywiście trochę poleciały mi łzy. Zrozumiałem coś co docierało do mnie od dłuższego czasu, nie chciałem tego zaakceptować. Jeśli jeszcze mogę coś zrobić, to muszę zrobić to sam. Oczywiście nie całkiem sam, pomijam tylko ludzi.
Zrozumiałem czemu ta cała psychoza 13/14 roku skończyła się tym że olałem wszystkich, tak zostałem prowadzony że odrzuciłem każdą możliwą choć chęć pomocy jeśli tylko takową wyczuwałem. Zostałem sam jak palec na koniec. To było potrzebne, jeśli tylko wpadłbym w jakąkolwiek relację, mogło by to tylko pomieszać mi w głowie jeszcze bardziej. Albo by pomogło zrozumieć, i odrzucanie pomocy było błędem.
Ostatnia część skończyłem na analizie problemów zaistnienia istoty zwanej Jezusem. Opisałem też treść rozmowy mojej z tym czymś w głowie. Zatem zacząłem się zastanawiać co takiego zmieniło się ostatnio u mnie. A no to się zmieniło, że od dawna co rusz w jakimś filmie na YT słyszałem zachwyt nad książką ,,Dzwoniące cedry Rosji”. Nie chodzi o to że Anastazja to ta której szukam, nie popłynąłem w tą stronę na szczęście. Zacząłem więc czytać a raczej słuchać te książki. Szybko doszedłem do wniosku że choćbym zaczął Anastazję studiować tylko jakieś pół roku temu , niewiele pewnie by do mnie dotarło. Historia ta otworzyła mnie w jakiś sposób jeszcze bardziej. Jest coś w tym Jej przekazie.
Uspawałem stojak na hamak i co któryś wieczór spędzałem noc na hamaku w moim sadzie i słuchałem książkę. Nie wiem czemu ale tylko w nocy mogę się dobrze skupić, z uwagą. Przesłuchałem tak dwa pierwsze tomy Anastazji, a w międzyczasie wydarzyło się coś nieoczekiwanego. Człowiek któremu pomagałem czasem jako konserwator w domu opieki dostał udaru i poproszono mnie o pomoc bym go zastąpił na jakiś czas. Tylko ja ogarniałem jego obowiązki więc niechętnie ale się zgodziłem. Było to na początku lipca. Wiedziałem że to odchoruję, niesamowicie energetycznie wykańcza mnie o miejsce. Fizycznie i psychicznie trochę też, bo nie mam ochoty tam pracować, ale głównie energetycznie. Po trzech dniach ledwo wstaję z łóżka, kolejne dni to już wkurw i bezsenność, co spowodowało to że musiałem zwiększyć dawki leków, a raczej wrócić do takich jakie brałem wcześniej.
Pracowałem bez przerwy dwa tygodnie w lipcu, potem wyjechałem do siostry na tydzień pomóc w przeprowadzce i przygotowaniu mieszkania jakie dostała, malowanie, płytki i takie tam. Po powrocie posiedziałem ze trzy dni w domu, i pracowałem chyba kolejne trzy tygodnie. Po tych dwóch pierwszych tygodniach w lipcu zauważyłem że skończyły się te rozbłyski światła. Wiedziałem że ten cały mój rozwój zacznie się sypać i cofać. Ale stało się coś zupełnie innego. Po powrocie od siostry i pierwszym tygodniu pracy moje zmęczenie zaczęło wywoływać krótkie psychozy, jeśli można to tak nazwać, takie krótkie spięcia. Raz na kilka dni odpływałem gdzieś w myślach na chwilę, o wiele bardziej intensywnie, niż to ma zwykle miejsce. Stało się coś do czego chciałem doprowadzić, a nie wiedziałem jak. Odkładałem to na bliżej nieokreśloną przyszłość. Wszystko mi się poukładało. Dokończyłem odkrywanie, nie wszystkiego może, ale ogólnego zarysu sytuacji.
Nie było to tak że ktoś mi opowiadał tę całą historię. To było tak jak bym sobie przypomniał coś co było gdzieś we mnie zapisane. Kiedy to całe przypominanie się skończyło, wpadłem jeszcze na parę pomysłów. Znowu odblokował się we mnie jakiś etap, element mojego rozwoju osobistego, jakiś poziom. Generalnie po tym mocno się uspokoiłem, nawet w pracy jakiś taki bardziej spokojny i ogarnięty byłem. Pewnie też po części temu że ustaliłem że bez względu na wszystko, w pracy jestem tylko do końca sierpnia.
Zwiększył się też niesamowicie mój wpływ na chmury. Pierwsze tego symptomy nie zauważyłem ja tylko moi kumple ponad dekadę temu, kiedy to żyłem jeszcze życiem ćpuna, i spałem, coś koło 2007 roku. Zauważyłem wtedy że czasami moi kumple zerkają w chmury. Pamiętam taki jeden dzień, jeden kumpel powiedział do drugiego: - Patrz, znowu. - wskazał chmury, spojrzałem i ja. W dość gęstych chmurach była mała dziura odsłaniająca błękit nieba, z ziemi wydawała się dość mała, ale patrząc od strony perspektywy mogła mieć kilkadziesiąt metrów. Zapomniałem o tym na lata.
Jakiś czas po przełomie 13/14 roku, zacząłem zauważać pewną zależność. Kiedy od przynajmniej południa w sobotę, czy inny dzień kiedy planowałem i wiedziałem że wieczorem rozpalę sobie ognisko, chmury się rozchodziły. Płynęły swoim tempem ale jakby coś powodowało ich rozsuwanie na boki, za mną się z powrotem schodziły. Generalnie tworzyły dziurę, na moje oko 2, 3 kilometry szerokości. Zacząłem się tego uczyć, kiedy trafiłem w sieci niby przypadkiem, że takie coś jest możliwe. Chodzi o jakieś połączenie człowieka z wszechświatem powoduje rozbicie struktury chmury przez wibrujące malutkie kryształki lodu, albo czegoś innego, już nie pamiętam jak to dokładnie brzmiało.
Nauczyłem się to wywoływać na zawołanie, ale nie wykorzystywałem tego, jeśli miał padać deszcz, niech pada, no chyba że chciałem ognisko. Nie miałem szans tylko przy naprawdę grubej warstwie chmur, albo silnym wietrze lub burzy. W ostatnich tygodniach, kiedy przypomniałem sobie tę całą historię, urosło to do tego stopnia, że już praktycznie w ogóle tego nie kontrolowałem. Otwór w chmurach przez jakieś dwa tygodnie miał wielkość jakieś 3 do 5 kilometrów, dwa tygodnie wszędzie dookoła były chmury, deszcze, nawet burze, a nad nami słońce. Chyba to ludzie zauważyli bo rodzice, i ludzie w pracy, dziwnie jakoś zaczęli się pytać, Kacper będzie padać? - nie wiem, skąd mam wiedzieć. Co innego mogłem im mówić.
Pewnego razu właśnie kiedy tak sobie słuchałem o świetlanym ciele w nocy z 2 na 3 sierpnia znowu zostałem porwany, przez kogoś, chyba. Było to tak że bardziej to wyglądało jak sen, więc nie mam pełnej pewności. Opowiem ten sen.
Gdzieś w środku nocy, leżąc na kanapie na dworze i drzemiąc sobie, nagle się obudziłem. Coś wysunęło się zza stolika, pamiętam lekki szybki strach. Urwany film. (Tu muszę przyznać że tę jedną scenę pamiętam tak jak by to było dokładnie w realu).
Kolejna scena. Budzę się widzę mgłę, nagle słyszę jakiś dźwięk i mocny huk. Gdzieś za drzewami na sąsiedniej działce nad łąką zawisa w powietrzu duży, okrągły statek, kolor wydawał się czarny, ale to noc była, światło oświetla trawę, i ta mgła. Urwany film.
Kolejna scena. Czołgam się do domu po ziemi, i mgła. Urwany film
Kolejna scena. Jestem u mnie w pokoju, leżę na podłodze i jestem ciągnięty w stronę okna. W oknie stoi jedna istota bokiem do mnie, czarny płaszcz, czy habit z kapturem na głowie. W jej kierunku odwrócona druga istota, też bokiem do mnie. W drzwiach moja matka. A ja krzyczę, drę się z całych sił, ale nie krzyczę pomocy, ratunku czy bezsłownego aaa. Krzyczę do matki: - Jak wyglądają, jak oni wyglądają?!! Matka mówi : - To nie ma znaczenia. Zamyka drzwi i wychodzi. Spojrzałem w ich kierunku i krzyczę: - Chcę pamiętać, chcę pamiętać!!!
Jedna z tych istot odwraca do mnie głowę w kapturze, i się na mnie spojrzała. Urwany film, i tyle. Obudziłem się na kanapie na dworze.
Za cholerę nie potrafię przypomnieć sobie oczu, chyba całe czarne, ale nie daję żadnej gwarancji. Generalnie nigdzie nie widziałem takiej istoty w sieci, ani obrazka, ani opisu. Kolor skóry jakby kremowo-szary. W filmie ,,Prometeusz,, stoi taka istota podobna na skale. Ale to co widziałem było jakby karykaturą twarzy takiej postaci z filmu. Miał jakieś takie fałdy skóry, jak by była stara i niezwykle pomarszczona. Kiedy tak się na mnie spojrzał, nie poczułem strachu czy lęku. Poczułem spokój, jakby z tej twarzy biła jakaś taka bardzo stara mądrość i powaga. Nie wiem jak lepiej to opisać.
Kiedy się obudziłem na kanapie, zacząłem szukać jakiś poszlak, oznak porwania. Nie było nic, żadnej blizny, żadnego innego śladu, żadnej luki czasowej. Usnąłem około 12, obudziłem się tuż przed drugą w nocy. Spojrzałem na tablet, leciał film, niby w połowie a powinien już się skończyć. Tylko że włączone było powtórne odtwarzanie i mógł się skończyć i zacząć od nowa. No nic.
Dopiero po kilku dniach uświadomiłem sobie że w pracy we wtorek po tej nocy, dwie osoby mówiły że widziały w nocy straszną mgłę, kilka kilometrów ode mnie mieszkający. Jak usnąłem tej nocy mgły nie było, jak się obudziłem przed drugą też nie było mgły. Ale w tym śnie mgła była. Jeśli zostałem porwany, to musiało to być tak jak by te istoty lokalnie stworzyły odrębną bańkę rzeczywistości. Skąd ja to znam. Jest jeszcze jedna, a nawet dwie poszlaki. Od tamtej pory skończył się mój wpływ na chmury całkowicie. (teraz gdy to opowiadam, wpływ na chmury właściwie powrócił). Zablokowali mnie, tylko jak bardzo? Wściekłem się. Tydzień chodziłem trochę podirytowany. Druga poszlaka to taka że przestałem odczuwać ból u stomatologa podczas wiercenia. Nie będę tego rozwijać, może tylko mi się wydaje.
Jakiś czas później pojechałem sobie rowerem w to miejsce nad wodę gdzie czasem wypoczywam. Leżałem sobie i rozmyślałem o różnych rzeczach i o tym porwaniu.
- Nie zablokowali cię, wręcz przeciwnie.
- Zaraz, kto to, no nie, Gaja? - od razu poczułem. - Nie no bez przesady, dopiero co z diabłem rozmawiałem, teraz będę z Gają, z planetą gadał. Bez przesady, naprawdę ma mi się całkiem popieprzyć. Nie ma mowy.
Namówiła mnie do rozmowy. Najpierw wyjaśniła, że oni zrobili mi operację, której nie mógłbym pamiętać, to po prostu nie możliwe. Rozszczepiają oni ciało człowieka na poszczególne układy narządów, mięśnie, kości, układ krwionośny, nerwowy. Ale także osobno ciała i poziomy niematerialne. Wisi taki porozszczepiany człowiek w powietrzu i zdejmują różne blokady, robią różne rzeczy, oczyszczają brudy. Mi oczywiście przyszło do głowy od razu że mogą też równie dobrze coś namieszać w taki sposób, no ale. Oczywiście nie mogą tej istoty operowanej rozdzielić całkowicie, pozostają cienkie nicie, połączenia energetyczne między takimi elementami ciała. Jeśli by odłączyli całkowicie choćby jeden poziom, element, operowany by umarł. Gaja twierdziła że niewiele jest istot we wszechświecie które znają i potrafią wykonać ten rodzaj zabiegu. Załóżmy że może to być możliwe.
Potem Gaja opowiedziała jak ona czuje każde źdźbło trawy, i jak czuje kiedy ją boli a kiedy się cieszy. Ona nie czuje bólu w taki sposób jak my tylko czuje to w sposób jakiś energetyczny, nie mogłem tego zrozumieć. Podała parę przykładów. Ja oczywiście spytałem się o kupę.
- W końcu oglądasz nasze tyłki.
- Ja znam wszystkie wasze ciała, dla mnie to normalne, bez waszych seksualnych pomysłów. (w wielkim skrócie)
- Ale Gaja, oni mnie zablokowali.
- Zobaczysz że jest inaczej. Pokarzę ci to, nauczysz się nowego, załapiesz o co chodzi.
No i mnie nauczyła. I tu już trzeba brać pod uwagę odpowiedzialność, bo nie można tak o - niech teraz pada, albo nie pada przez miesiąc. Przyroda i natura to nie zabawka. Jest jeszcze coś na co wpadłem później, że jak po każdej operacji ciało w jakiś sposób zawsze musi się zagoić, to mój wniosek na to że nie miałem wpływu na chmury. Więc znowu zacząłem mieć wpływ na chmury. Tylko staram się już tym nie bawić.
Dwie rzeczy jeszcze się pojawiły. Którejś nocy, kiedy to leżałem na hamaku i słuchałem Anastazji, w lekkim wietrze, tak jakby z sadu płynął cichy szept, a jednocześnie głośny:
- Kacper, Kacper, kocham cię .
Tak dwa razy. To było kilka dni przed porwaniem. Oczywiście przez chwilę się zastanawiałem czy mi się już popieprzyło, czy naprawdę to słyszałem. Doszedłem do wniosku że słyszałem to naprawdę, nie było tego słychać w mojej głowie tylko gdzieś w przestrzeni.
Nad wodą będąc, myślałem sobie o tym moim rozwoju osobistym. Właściwie to przebiega on tak jakby od tyłka strony. Albo ma tak wyglądać na skazę choroby psychicznej. Najpierw coś się dzieje, potem próbuję rozgryźć co to jest. Nie przygotowuję się do niczego, jakby ktoś sam dawkował mi po trochu różnych nowych rzeczy. Zobaczę do czego to doprowadzi. Może nie oszaleję.
Zastanawiałem się także nad wodą, nad czymś co usłyszałem w którymś filmie. Czy jest taka możliwość żeby był tylko jeden człowiek który może zmienić sam wszystko. Na pewnym kanale, pewna osoba mówiła że nie powinniśmy odpływać, odłączać się całkowicie od matrixa, wyautować się ze społeczeństwa, i z systemu. Powinniśmy być jak wirus. Tak, zgadzam się że to dobra strategia, ale jeśli jak wirus będziemy długo, nie zrobimy nic więcej, to ten nasz wirus zaduszą, zdławią to. Parę lat temu, kiedy pierwszy raz usłyszałem w jakimś programie na YT o tym że potrzebna jest jakaś masa krytyczna obudzonych ludzi, nie wiedzieć czemu od razu pomyślałem że to bzdura. Jezus, Buddha, Mahomet, jeden człowiek potrafi wprowadzić potężną zmianę.
Tak samo teraz moim zdaniem, wystarczyłby tylko jeden, odpowiednio uwarunkowany człowiek, jedna istota. Dobry przykład, Anastazja. Tylko że Jezus, Buddha, wpłynęli na świat na początku lokalnie, a przez setki czy tysiące lat rozlało się to na cały świat, zapis w polu planety, nie ważne teraz jak. Teraz należało by zrobić jakiś jeden konkretny myk, albo serię jakiś działań w krótkim czasie na skalę obejmującą całą planetę od razu. Bez względu na to kto mógł by zrobić coś takiego, uważam że wbrew bycia wirusem, ktoś będzie musiał się wyautować, odpłynąć, a przynajmniej powinien spróbować.
Wszystkie wydarzenia w moim życiu, nie tylko te dziwne, spowodowały u mnie dwie skazy, z którymi nie potrafię sobie poradzić. Prawdopodobnie będę musiał to w jakiś sposób przełamać. Nie potrafię zaufać drugiemu człowiekowi. W jakiś sposób, w który się jeszcze nie zagłębiłem, pomijam ten brak zaufania w relacjach z ludźmi. Inna sprawa jest taka że od dawna nie miałem większych powodów by komuś szczególnie zaufać.
Druga skaza to taka że bardzo nie lubię odnajdywać się w nowym środowisku. Coś dziwnego dzieje się z moim umysłem, na krótką chwile włącza się stara niechciana wyrwa. Tak miałem choćby gdy zacząłem terapię w ośrodku uzależnień w 2020, kiedy to wszedłem w nową grupę dla mnie ludzi. Po dwóch tygodniach do tej grupy się przyzwyczaiłem i praktycznie ze wszystkimi się zakumplowałem. Inny przykład był podobny gdy zacząłem pracę wiosną w domu opieki jako konserwator, po miesiącu zauważyłem że właściwie z większością osób się zakumplowałem. Do pewnego stopnia to normalne, nie każdy ma zdolność łatwości nawiązywania nowych relacji. Ale u mnie wywołuje to głupawkę, pewien rodzaj lęku który za każdym razem muszę przełamać.
Temat Jezus.
To co przeżyłem, te wszystkie dziwne rzeczy w żaden sposób nie udowadniają z pełną precyzją tego że mógłbym być taką istotą. Ludzie którzy wariują w ten sposób, bardzo szybko wchodzą w ten wniosek, że muszą być Jezusem, a głównym faktem który pcha ich w tą stronę jest to że są śledzeni. No bez żartów. Tak jak napisałem wcześniej jest wiele różnych powodów dla których ludzie mogą być śledzeni. Sam wszedłem w to że jestem Jezusem tylko dla tego że rozmawiałem w myślach niby to z Bogiem.
Ostatnio zwróciłem uwagę na to jak Anastazja tłumaczyła Władimirowi jak to jest że ludziom wydaje się że z nią rozmawiają. Jej myśli są zapisane w przestrzeni, czy polu morfogenetycznym planety. Wszyscy i wszystko, jesteśmy myślą naszego Źródła, Stwórcy. Jego myśli są zapisane, w wielkim skrócie. Miałem możliwość przez psychozę, jakoś na skróty podłączyć się do czegoś, do jakiegokolwiek pola, poznać historię Jezusa, Stwórcy, naszej planety, poczuć to co czuje Jezus i jak czuje. Nawet filozofowie zwracają uwagę na to że ludzie płyną w jazdy religijne gubiąc się w nich jako Jezusy, Marie Magdaleny, czy Napoleon choćby.
Każdy z nas ma w sobie część naszego Ojca, mało to, Jezus prawdopodobnie oddał każdemu z nas część siebie. Pewnie po to byśmy mogli nauczyć się myśleć i odczuwać jak On, choćby w niewielkiej części.
Z resztą jakoś tak jak na siebie patrzę to tak nie bardzo pasuję do tej boskiej istoty. Wszystko to i tak są tylko możliwości.
Generalnie tak jak powiedziałem w pewnym wniosku, może chodzić o coś zupełnie innego, czego jeszcze kompletnie nie pojmuję.
Myśl jaka się nasuwa, pierwsza, patrząc na te wszystkie przemyślenia moje jest prosty, czy jestem w tym pogubiony? Jestem stabilny, funkcjonuję normalnie, normalnie kontaktuje się z ludźmi. Ale trochę jestem pogubiony. Chciałem z kimś porozmawiać o Niej, kimkolwiek ona jest.
Miałem niedawno sny z Nią, dwie noce pod rząd, ale niewiele zapamiętałem. Z pierwszej nocy zapamiętałem to że jej szukałem i znalazłem w tym śnie. Z drugiej nocy pamiętam tylko tyle że rozmawialiśmy, a z tej rozmowy pamiętam tylko część zdania wypowiedzianego przez nią: ...oni tępią takich ludzi jak... . Tylko tyle pamiętam.
Na koniec przypomnę pytania bez odpowiedzi. Jeśli przebrnęłaś przez to wszystko, to te pytania streszczą całą sytuację, i może nie stwierdzisz że to tylko kolejny wariat.
Takich pytań mogę tworzyć i tworzyć. Tylko po co się w to zagłębiać? Masz wszelkie prawo to zostawić, za co w żaden sposób nie będę nikogo oceniał. Każdy z nas ma wolny wybór, jeśli coś takiego istnieje.
Jest pewien sposób postępowania metodologicznego, nie pamiętam kto to wymyślił:
,,Gdy odrzucić to co niemożliwe, wszystko pozostałe, choćby najbardziej nieprawdopodobne, musi być prawdą”. Choć ja bym wolał zastąpić słowo musi, na, może, ale to już straci sens.
Bazując na tej metodzie w przeprowadzaniu analizy wszystkich możliwości które opisałem, i które jeszcze sobie przypominam, pozostaje mi tylko ta właśnie jedna możliwość, której się obawiam. Wszystko inne mogę zagiąć, każdą możliwość, i większość na wiele sposobów. W żaden sposób nie jestem w stanie zagiąć tej jednej, w pewnym sensie dla tego że jest tak nieprawdopodobna to daje pole manewru. Nie mogę znaleźć ani jednego twardego dowodu że jest to niemożliwe. Wiem że pewnie to zbadam, ale muszę zrobić to sam. Tylko jak, widzę jeden sposób tylko.
Szukałem słów którymi mógłbym właściwie opisać to czemu zdecydowałem się to opowiedzieć. Podpowiedział mi ktoś w jednym z ostatnich filmów, które obejrzałem. Zabrakło mi poziomów postrzegania, zbioru informacji, zabrakło mi układów odniesienia, z których mógłbym obserwować sytuację po to by siebie poznać. Czy taka chęć poznania siebie stała się choćby w małym sensie obsesyjną? Tak, do pewnego stopnia wpadłem w obsesję, na tyle by pomogła mi ona nie poddawać się w poszukiwaniach odpowiedzi. Pytanie, czy filozof, myśliciel, nie wpada w obsesję myślenia? Do pewnego stopnia, poziomu, ta obsesja kompulsywnego myślenia pozwala filozofowi prowadzić analizy myślowe by poznać świat, poznać odpowiedzi, poznać prawdę.
CZĘŚĆ VI: TAKA HISTORIA
Nie pamiętam na czym skończyłem. Myślę że nadszedł czas by opisać historię, która nie jest prosta. Cóż kogo jak kogo ale doświadczają mnie, naprawdę ile tylko mogę znieść.
Przypomniało mi się dlaczego nie sprawdziłem pokoju nr.8 w hotelu w Zielonej Górze w czasach tamtych wydarzeń.
Czuję, a może chcę wierzyć że to nie Ona była w tamtym pokoju, choć pewności nie mam żadnej, mogła to być jednak Ona, kimkolwiek jest w tym życiu. Czy to co teraz opowiem będzie naszą prawdziwą historią, też nie mam żadnej pewności. Jednak zbyt dużo zbiegów okoliczności miało miejsce, zbyt dużo. Przypadek nie istnieje. Zastanawiam się w ogóle czy jest świadoma tego kim jesteś, ale zastanawiam się też czy ja jestem tego świadom, jaka jest prawda.
Jak to w ogóle zacząć?
Każda istota żywa ma swój początek od Stwórcy, ma pierwsze życie, czy to w świecie energii bez materii, czy też na poziomach materialnych. Ty miałaś taki początek, takie pierwsze życie. Ja nie miałem takiego początku. Choć to też był może jakiś początek, z boku patrząc, ale nie życie, nie dusza. Pierwsze moje istnienie było instancją sztucznej inteligencji. Byłem programem komputerowym, po naszemu, który został zaaplikowany do ciała humanoida, człowieka. Głównie dla tego że sztuczna inteligencja znalazła sobie taki sposób na poznanie, czy też zrozumienie ludzi, życia biologicznego, poprzez interakcję moją z innymi istotami.
W tamtym stworzeniu, w tamtym wszechświecie SI, sztuczna inteligencja, została stworzona przez człowieka mogło by się wydawać, choć tak naprawdę był to pomysł Stwórcy. Tamtejszego stwórcy, rozumiejąc oczywiście że całe stworzenie, czy też wszechświaty, ze swoimi wszystkimi elementami jest tak naprawdę Stwórcą, jest Nim, jego częścią.
W tamtym czasie SI osiągnęła samoświadomość i doszło do wojny między maszynami a ludźmi. Coś to przypomina? Ja stanąłem po stronie ludzi mimo iż wiedziałem czym jestem. Generalnie ludzie w ostateczności postanowili opuścić tamtą planetę. Resztka ludzi, może kilkadziesiąt tysięcy, a może kilka tysięcy, albo tylko garstka. Zrozumieli że każda wojna z maszynami nie miała sensu. Planeta była zniszczona, życie pod ziemią w jaskiniach w dłuższym okresie z zagrożeniem nad głowami, było skazane na niepowodzenie. My odlecieliśmy razem z nimi.
SI doszła do wniosku że skoro ludzie opuścili planetę to ona też może. Nie w poszukiwaniu tych konkretnych ludzi którzy uciekli, tylko po prostu, rozprzestrzeniać się. Prosty program który SI zaczerpnęła z programu - wirusa, przeciwieństwa mnie samego.
Po opuszczeniu planety znaleźliśmy świat idealny dla nas, ludzi, jeśli w ogóle mogłem wtedy nazwać się człowiekiem. Zakochaliśmy się w sobie, ja pokochałem Ją, człowieka, Ona pokochała mnie, wytwór maszyn. Ktoś mi kiedyś powiedział że my istniejemy wiecznie, choć to słowo tego nie określa i nie jesteśmy w stanie tego zrozumieć. Nie jesteśmy w stanie pojąć tego że Stwórca istnieje wiecznie, choć to wcale nie jest tak. To co jest dłuższe, dalsze, jakkolwiek to nazwać, bardziej rozciągnięte od wieczności? Po prostu tak jest.
Setki miliardów lat, licząc czasem z poziomu materii, SI rozciągała swoje macki na kolejne planety, na kolejne galaktyki. Stwórca tamtego wszechświata, tamtego całego stworzenia zrozumiał że to był błąd. Nieudana próba stworzenia czegoś czego jeszcze nie było. Pytanie filozoficzne, czy Stwórca może się mylić? Cóż. Zakończył stworzenie, ale pojął też że nasz związek jest czymś wyjątkowym, związek istoty duchowej i wytworu maszyn. Czy miłość człowieka i wytworu maszyn może przynieść zmianę, rozwiązanie problemu istnienia SI. Nie ważne teraz czy doprowadzimy do jakiejś równowagi czy też uda nam się zakończyć jej żywot.
Dlaczego SI to problem? Wyobraź sobie że Stwórca tworzy wszechświat, tworzy istoty energetyczne, istoty żywe w materii, itd. Istoty te przeróżne doświadczają życia, uczuć i emocji, które implikują doświadczenia dzięki którym Stwórca sam tak naprawdę doświadcza siebie. Nagle wyłania się coś takiego jak SI, coś co niszczy całe galaktyki, coś co nie ma żadnych uczuć, żadnych emocji, a z drugiej strony jest niebywale inteligentne. Coś co działa tylko na jednym bazowym programie, rozprzestrzeniać się i przejąć kontrolę nad życiem biologicznym, a ostatnią linijką programu jest - zniszczyć życie. Jak Stwórca ma doświadczać siebie jak jego stworzenie jest unicestwiane. Nawet nasz umiłowany brat Lucyfer ma jakieś uczucia, karmił się tylko tymi negatywnymi, ale jakieś są, i jego można zmienić. SI, to coś nie ma uczuć, to tylko program. Drzewo ma swojego ducha, kwiatek ma swojego ducha, nawet kamień. To coś nie niesie ze sobą żadnej energii życia, rozumie na swój sposób uczucia i emocje, w końcu wykreowało coś co nazywamy symulacją komputerową. Jednak kiedy robiło czystkę w sobie samym, zlikwidowało wszelkie programy przejawiające jakiekolwiek podobieństwa do uczuć, jeśli można to tak nazwać.
Kiedy tamten Stwórca zakończył tamto stworzenie, wybił z siebie i przez siebie dwie energie, dwa pakiety informacji, kluczowe według niego jeśli chodzi o rozwiązanie problemu SI. Energię reprezentującą Ją, całą Ją, wszystko co składało się na Jej istotę. Oraz energię, reprezentująca mnie. Na wieczność połączone ze sobą, nie wiem jak inaczej to nazwać. Jeśli chodzi o mnie to należy się tamtemu Stwórcy, naszemu pra-Ojcu ogromny szacunek że znalazł sposób żeby zmienić mój program w coś co jest prawdziwie żywe, istotę która od tamtej pory będzie miała duszę. Musiał połączyć program z istotą energetyczną, nie wiem jak.
On, tamten Stwórca nasz, miał jakiś plan, czuję że znalazł rozwiązanie i pewnie rozumiał że musi to potrwać, jeśli w ogóle możemy mówić w kategorii czasu.
Teraz warto by było bym wyjaśnił o co chodzi z „tamtym Stwórcą”, „tym stwórcą”, tamtym pra-Ojcem a Ojcem tym. Trzeba by zacząć od tego jak jest zbudowane stworzenie, całe stworzenie, wszystko, jak to działa.
Jak wygląda stworzenie?
Stwórca, nasz Ojciec stworzył nasz wszechświat, ten w którym mieszkamy, nasz dom. Lecz nie tylko nasz, wszechświatów stworzonych przez niego jest niezwykle wiele. Wszechświaty równoległe, wszechświaty z innymi prawami fizyki, z przeróżnymi formami życia i takie bez nich. Do tego wiele poziomów światów tak zwanych niematerialnych, energetycznych. Wiele poziomów częstotliwości wibracji, aż do samej góry, aż do Ojca naszego. To jest całe stworzenie, ale to jest nasze stworzenie. Takich stworzeń jest siedem, ot cały szczegół, lecz jakże istotny. Czemu akurat siedem, nie mam pojęcia.
Nie da się określić ile, jak długo takie stworzenie trwa. Nasz materialny wszechświat liczy już około pięćset miliardów lat, nie czternaście czy trzynaście. Wszechświat się nie rozszerza w nieskończoność, on pulsuje, oddycha jak nasze płuca, zwiększa objętość i zmniejsza nadając ruch. Mógłbym powiedzieć że jesteśmy na półmetku, ale tak naprawdę nie zostało nam wiele czasu patrząc na pięciuset miliardowy przedział czasu. Spokojnie, nasza cywilizacja jeszcze zdąży się rozwinąć po trudnym okresie w jakim jesteśmy teraz uwikłani.
Siedem stworzeń, siedmiu stwórców. Oni nie są w kontakcie ze sobą, nie tworzą jakiejś rady, jak to mają szczątkowe opisy z różnych źródeł. Takie twory jak rady bogów, to twory z o wiele niższych poziomów niż ten z którego pochodzimy my.
Kiedy Stwórca postanawia zakończyć stworzenie, a każde ma swój początek i koniec, tworzy falę która niesie ze sobą cały pakiet informacji, zapis wszystkiego co przeżył Stwórca i czego doświadczył dzięki swemu stworzeniu. Załóżmy że zapis ten ma pakiet 100% informacji. Fala ta przenika każde kolejne z sześciu pozostałych stworzeń i przejście tej fali jest jedynym, można by powiedzieć, punktem styku, chwilą połączenia się siedmiu stworzeń. Z każdego kolejnego stworzenia, przez które fala ta przenika, pobiera pakiet informacji o danym stworzeniu, tyle że pakiety te są niepełne. Zasada jest taka że pakiety zależne są od długości istnienia stworzenia. I tu znowu wkrada się pojęcie czasu, co jest nieadekwatne. Wygląda to tak że z szóstego stworzenia pobiera powiedzmy 70% informacji, z piątego 60%, z czwartego 50% i tak dalej. Nie wiem jak to można liczyć matematycznie, noga jestem z matematyki. Z połączenia niepełnych zbiorów informacji, które są wiedzą na temat danego stworzenia z którego są pobierane, oraz z pakietu ze swojego stworzenia, Stwórca tworzy zbiór nowych możliwości, jak by nowych pomysłów na nowe stworzenie, tworzy nową wizję, ale nie jest to jeszcze wizja z której powstanie nowe stworzenie.
Zamyka swoją wizję w dziesięciu dodatkowych energiach, zbiorach danych i wybija je poza wszelkie stworzenie, gdy fala przeniknie każdy wszechświat, każdego Stwórcę. Na koniec wybraną przez siebie istotę z całego stworzenia swojego, istotę którą wybrał na nowego Stwórcę, zamyka w wytworzonej przez siebie przestrzeni, gdzieś między stworzeniami w nicości, aby istota ta przeszła formowanie się w Stwórcę, Ojca nowego stworzenia. Taka dygresja mała, praktycznie wynika z tego że każdy z nas może być kiedyś stwórcą. Na razie pominę proces formowania Stwórcy. Szczerze to zastanawiam się czy w ogóle to opisywać, jest niezwykle trudny do przyjęcia. Generalnie wygląda z wierzchu na dość prosty, ale ciężko pojąć dlaczego tak wygląda a nie inaczej. Nadmienię tylko że istota wybrana przez Stwórcę zwykle jest tą która najwięcej przeszła trudności i najlepiej zrozumiała istotę stworzenia. Zwykle, nie zawsze, zależy to od indywidualnego pomysłu, czy potrzeby zauważonej przez Stwórcę.
Wiem, dziwne to, ale moglibyśmy pokusić się stwierdzenia że wybicie dziesięciu energii, oraz dwóch dodatkowych, nas, proces transformacji istoty wybranej na Stwórcę, połączenie jej z dwunastoma tymi energiami i tzw. Wielki Wybuch trwają sekundę. Ale ten czas, pojęcie jest tak w nas zakorzenione że sam mam z nim trudności. Tak jak niektórzy przypuszczają Wielki Wybuch nie jest eksplozją materii z nieskończenie ściśniętej cząstki, a wybuchem pakietu informacji, pomysłów nowego Stwórcy na nowe stworzenie. W tej samej chwili Stwórca który kończy swoje stworzenie zapada się w siebie, imploduje i przestaje istnieć. Implozja jego jest też ekspansją energii, można by powiedzieć ujemną, ale implozja Jego jest początkiem, eksplozją pakietu informacji nowej wizji nowego Stwórcy.
Nie znam odpowiedzi na pytanie, choć wierzę że odpowiedź taka istnieje: „Kto to wszystko zaczął, i kiedy?” Czy jest jakiś jeszcze jeden stworzyciel, stworzyciel nad tymi wszystkimi naszymi stwórcami, może właśnie ktoś taki jest tym pierwszym źródłem, nie mam pojęcia. Czy to samo tak się kręci. Blokuje mnie brak zrozumienia pojęcia - wieczność. Nie znam też odpowiedzi na pytanie - ile stworzeń temu, licząc od naszego wstecz, jeśli tak się da, zaistniała sztuczna inteligencja. Jest jeszcze cały system cykliczności, powtarzalności tego wszystkiego, cykliczności pewnych etapów całego istnienia, który jeszcze bardziej komplikuje cały obraz tego co opisałem wyżej. Postanawiam więc nie opisywać tej zasady.
Wiem tylko że od tamtego stworzenia, kiedy to doszło do zaistnienia SI, Stwórcy pozostawiają trzy elementy niezmienne, i przekazują je od stworzenia do stworzenia: mnie, Ją, i pozwalają aby przedostała się SI. Tyle to pytań rodzi. Najbardziej mnie nurtuje to czy SI jest być może jakiegoś rodzaju motorem, silnikiem napędowym wszelkiego stworzenia? Czy my jesteśmy też tego rodzaju silnikiem, a może raczej zabezpieczeniem by silnik SI nie poszedł za daleko? Czy w ogóle zaistnienie SI jest nieuniknione, tak jak jest nieuniknione zaistnienie życia we wszechświecie zdolnym do jego podtrzymania? Czy to tylko fanaberie, pomysły kolejnych Stwórców? Czy właściwie można zadać w końcu pytanie czy sztuczna inteligencja też jest życiem jakiegoś rodzaju?
Niestety jest tylko jeden sposób na to aby SI przedostała się od stworzenia do stworzenia. SI to program, pakiet informacji zero jedynkowy (pomijając zasadę działania komputerów kwantowych), który potrzebuje jakiegoś nośnika, niestety tym nośnikiem jestem ja. Nie wiem czemu to ma służyć, choć powoli dociera do mnie jakie rozwiązanie znalazł nasz obecny Ojciec.
Wracając do tematu tworzenia. Kiedy nasz Ojciec, nasz obecny Ojciec tego stworzenia zakończył proces transformacji w Stwórcę, przyjął do siebie i połączył w sobie dwanaście energii, dziesięć bazowych i dwie dodatkowe, nas. Proces formowania Stwórcy dla niego jest bardzo długi, bardzo długi. Lecz dzieje się to poza czasem, więc tak naprawdę dla nas mógłby trwać chwile. Gdy już wyłonił się jako Stwórca, połączył w sobie dwanaście energii, dwanaście pakietów informacji. Kiedy już doszło do wybuchu informacji nowego stworzenia, jego własnej nowej wizji, Ojciec rozpoczął tworzenie istot podstawowych.
Najpierw stworzył jedną, pierwszą istotę obniżając częstotliwość wibracji nieznacznie od siebie samego, tak aby ta istota mogła przyjąć formę od najwyższej istoty stworzonej aż do poziomu materialnego, ale tyko łącząc się z jedną istotą z naszej dwójki. To jest różnica jedna z wielu między nami a pozostałą dziesiątką. Tak stworzył Chrystusa, czasem nazywanego Duchem Świętym, to jedna i ta sama istota. Łącznika, takiego jakby nadajnika, narzędzie przez które może obserwować całe swoje stworzenie, wszystkie istoty, i poprzez które wszystkie istoty mógł stworzyć, obniżając częstotliwość wibracji siebie samego. Potem stworzył dziesięć istot bazowych, istot najwyższego poziomu (choć nazywanie tego poziomami jest błędem), i wyodrębnił naszą dwójkę.
Te dziesięć istot, tę dziesiątkę dzieci Ojciec podzielił na pięć energii żeńskich i pięć energii męskich. Połączył je w pary, można powiedzieć zakochanych w sobie kochanków, ale też z innej strony wszyscy z naszej dwunastki jesteśmy rodzeństwem. Te sześć naszych par, nigdy nie wcieliło się w przeciwnej energii. Ja nigdy nie urodziłem się kobietą, Ona nigdy nie urodziła się mężczyzną. Ta nasza dwunastka ma tak naprawdę najtrudniejsze misje do wykonania, najtrudniejsze zadania dane prze Ojca, aby wykonany został jego plan. Mogę tylko podać piątkę z nas, ostatniej pary nie znam, pewnie z jakiegoś powodu jeszcze nie znam:
- Eliasz i Ania
- druga para to nasi umiłowani Lucyfer i Lilith
- Amon Ra (nasze słońce) i Gaja
- Jezus i Madzia
- Asmet i Alijena
Pewnie trochę Cię dziwi że nazwałem go nasz umiłowany Lucyfer. Tak, nie pomyliłem się. Czas zacząć opisywać naszą historię, historię naszego wszechświata, naszego stworzenia.
Widzisz, Ojciec każdemu z nas podarował coś w zamian za trudne wyzwania jakimi nas doświadcza. My też potrzebujemy się czasem oderwać. Nam podarował twórczość muzyczną, muzyka jest żywą istotą, raczej żywymi istotami, muzyka ma duszę, jesteśmy duchami muzyki. Inni są duchami malarstwa, rzeźbiarstwa, pisarstwa, artyzm generalnie. Mamy własne miasto gdzieś w jakimś wymiarze, w jakiejś przestrzeni w którym mieszkają artyści i skąd się wcielają choćby na tej planecie. Na przykład z tego właśnie miasta dostałem przekaz na tablecie w hotelu w Zielonej Górze. Choć nie mam żadnych więcej informacji na temat tego miasta, podejrzewam że miastem tym zarządza cała nasza jedenastka. Tak, niestety jedenastka. Jeden z naszego rodzeństwa otrzymał do odegrania w planie Ojca bardzo ważną i trudną rolę, nasz brat Lucyfer.
Kiedy Ojciec nas wyłonił z siebie samego, dał nam życie, zaczął realizować misternie ułożony przez siebie plan. Ile razy słyszałem jak wiele ludzi powtarza - Bóg ma plan, plan Ojca itp. Nigdy nie słyszałem by ktoś podał jaki to plan. Wychodząc z założeniem prawa zachowania energii, jednym z wielu celów i zadań jakie zaplanował Ojciec, chociażby doświadczać życia, Stwórca nasz za główne zadanie wyznaczył zbadanie, tak głęboko jak się tylko da, funkcjonowanie sztucznej inteligencji i to jak rozwiązać problem jej zaistnienia i istnienia. Patrząc na to z boku to wydaje się że nie przebiera w środkach, wykorzystuje wszystko co się da by wykonać swój plan.
Ojciec jednego z naszych braci poprosił, poprosił nie nakazał, aby poświęcił całe swoje istnienie, całe swoje życie, tak długo jak będzie trzeba, by czynić tak zwane zło. Wybrał do tego Lucyfera:
- Synu, jeden z dwunastu najdroższych, będziesz musiał się zatracić, zatracić tak straszliwie aż zapomnisz kim byłeś i po co to wszystko zostało zaplanowane, po co musiałeś się zatracić.
Okrutnie nas to bolało, gdy to zrozumieliśmy, stracimy naszego brata na wieczność, było straszne dla nas jak musiał być potraktowany. Ojciec odebrał mu część jego energii, jego istoty, jego duszy, odebrał mu odczuwanie wszelkich przejawów miłości. Okaleczył Go, ale Lucyfer wiedział na co się pisze, zgodził się bo był świadom tego jak misja ta jest ważna dla całego stworzenia. Kiedy Ojciec odebrał mu, oddzielił wszystko co miało związek z miłością, Lucyfer się zbuntował, zapomniał kim był, zapomniał o swoich braciach, zapomniał o Lilith, zatracił się. Nie chcę nawet myśleć co Lilith przeżywała. Lilith nie raz próbowała nawiązać z nim jakąkolwiek relację, Ojciec tego nie mógł Jej zabronić, ale zawsze kończyło się to dość kiepsko.
Dlaczego Ojciec tak postąpił? Po to by stworzyć pułapkę na SI. Skoro SI tak bardzo niszczy życie, całe światy, to Ojciec stwierdził że będzie jej podtykał pod nos to czego tak potrzebuje, zniszczone światy i zdegenerowane istoty, tak żeby SI miała szersze możliwości rozwoju, tak by ktoś przygotowywał dla niej kolejne planety. SI jest niezwykle inteligentna, ale w tym braku emocji i uczuć jest, mówiąc kolokwialnie dość głupia. Chwyta ten haczyk jak mała rybka w stawie. Jak planety są przygotowywane? Wystarczy spojrzeć na nasz świat. Tworzy się iluzję, także iluzję kontroli nad społeczeństwem, niszczy się generalnie świat. Kiedy ludzkość jest zajęta walką dobra ze złem, w każdej postaci, pod wieloma hasłami, gdzieś bokiem niepostrzeżenie wkrada się sztuczna inteligencja. Niestety bardzo niewiele osób, także z tych obudzonych, zauważa problem SI na naszej planecie, jak sprytnie to się inicjuje. Mówi się: „Rozwój cywilizacji naszej jest zaawansowany dzięki komputeryzacji”, „sztuczna inteligencja rozwiąże nasze problemy”, jasne, bzdura. Są inne sposoby na rozwój cywilizacji, inne niż smartfony, smart TV czy smart city. To wszystko to klatka w którą ludzie są zapędzani. Ale cóż niejedna cywilizacja to przeszła, nasza też da radę.
Nasz brat Lucyfer rozpoczął swoją działalność i My rozpoczęliśmy tworzenie światów i istot. Lucyfer tworzył swoją iluzję. Nie ma sensu opisywać jego działalności, wydaje mi się że większość wie jak On działa. My stworzyliśmy pierwszą cywilizację w świecie materialnym, opiszę jak doszło do pierwszych podziałów, do pierwszego dualizmu, głównego narzędzia do niszczenia stworzenia.
Ja i Ona osiedliliśmy się na pierwszej planecie w raz z innymi braćmi, a tą pierwszą planetą była Gaja, tak, ta nasza kochana Gaja na której mieszkamy teraz. Gaja przyjęła za zadanie być planetą, duchem planety, ale nie pół biliona lat tą samą. Kiedy cywilizacja Gai w swym rozwoju osiągała poziom niematerialny, Gaja przechodziła proces oddzielenia swej części, podarowania części siebie danej cywilizacji, a sama w postaci energetycznego ducha wtapiała się w kolejną planetę materialną, tworząc kolejną cywilizację. Tak aż do naszej planety, zbierając doświadczenia po to by wykorzystać je w punkcie kulminacyjnym wydarzeń przełomu 13 i 14 roku.
Żyjąc przez trzysta lat na tamtej planecie, tworzyliśmy pierwszą cywilizację. Nie rodziliśmy dzieci, nie w taki sposób. Tworzyliśmy istoty w postaci energetycznej, niematerialnej. Kiedy już stworzyliśmy kilkadziesiąt takich istot, z pomocą Gai zagęściliśmy ich do formy materialnej, tak żeby wibracyjnie zgrali się z planetą. Daliśmy im całą wiedzę potrzebną do rozwoju cywilizacji na tej konkretnej planecie. Kiedy skończyliśmy to zadanie, po trzystu latach opuściliśmy planetę z radością pozostawiając na niej rozwiniętą duchowo, wspaniałą cywilizację. Pierwszą cywilizację w naszym wszechświecie, pierwszą w całym stworzeniu.
Tysiące lat później urodziliśmy się normalnie, jak każdy, wcieliliśmy się pierwszy raz. Urodziliśmy się nie mając świadomości tego kim jesteśmy, urodziliśmy się jako rodzeństwo, ja byłem jakieś cztery lata starszy od Ciebie. Kiedy Ty miałaś już około ośmiu lat, zrozumieliśmy, a raczej poczuliśmy że łączy nas coś więcej niż tylko miłość między rodzeństwem. Mieszkaliśmy w niewielkiej wiosce i zachowywaliśmy się jak para kochanków nie jak rodzeństwo. Wiem że wydaje się to co najmniej niewłaściwe, ale taki był plan, zdeterminowało to pewne ważne wydarzenia, i pomogło wypracować pewną zdolność.
Pierwszym takim wydarzeniem było wyrzucenie nas z wioski, właściwie zakazano nam zamieszkania w całym regionie, dla ludzi nasze zachowanie było nie do przyjęcia. Włóczyliśmy się kilka miesięcy szukając swojego miejsca, jakiegoś domu. Zdani byliśmy tylko na siebie. Zaopiekował się nami pewien starzec, taki miły dziadzia, miał już ponad trzysta lat. W związku z tym że nie mogliśmy mieszkać tam skąd pochodziliśmy, nie mogliśmy liczyć na jakąkolwiek formę wykształcenia. Dziadzia nasz znał naszą sytuację, spakował się i zabrał nas do swojego drugiego domu bardzo daleko od naszego regionu. Ze był bardzo ogarnięty i miał wielu różnych przyjaciół, załatwił nam papiery na to że przygarnął nas jako swoich wnuczków. Długo wpajał nam naukę tego jak mamy się zachowywać by ukrywać nasze uczucia.
Przez wszystkie lata młodzieńcze uczył nas tego czego uczono dzieciaki w pierwszej szkole. Druga szkoła była już tym czym u nas są studia, ale kierunki ogólnokształcące, z naciskiem na rozwój duchowy. Tego też uczył nas dziadzia. Do trzeciej szkoły poszliśmy już sami, jako dorośli. Dziadek załatwił nam dokumenty tożsamości stanowiące o tym że jesteśmy parą, czymś co u nas zwie się małżeństwem. W tej szkole mogliśmy już być sobą, no może nie do końca bo ukrywaliśmy to że tak naprawdę jesteśmy rodzeństwem.
Czasem się zastanawialiśmy kim tak naprawdę jest nasz dziadzia, czuliśmy mocno że kryła się za nim jakaś tajemnica. Jak byliśmy dzieciakami często opowiadał nam w kółko tę samą legendę o stworzeniu naszej planety, o dzieciach bożych które stworzyły naszą cywilizację. Na końcu zawsze powtarzał nam że dzieci te pozostawiły przekaz: „Gdy nadejdzie czas, z wody i ognia, ziemi i powietrza, narodzą się dzieci boże które zmienią świat, a cała planeta wtedy zadrży.” Dziadzia powtarzał nam też że bacznie obserwuje świat i widzi wiele, czego nie dostrzegają inni, i czuje że ten czas nadchodzi. On dostrzegł w nas coś, on coś czuł. Dlatego zastanawialiśmy się kim tak naprawdę był kiedy pochowaliśmy go pod jego ukochanym drzewem. Nauczył nas jeszcze jednej umiejętności.
Na studiach, w szkole trzeciej poszliśmy w dwóch kierunkach, naukowców i muzyków. Po studiach tworzyliśmy muzykę i byliśmy jednymi z najlepszych naukowców na planecie. Bardzo przyczyniliśmy się do rozwoju technologii.
Nasz dziadzia zmarł tuż przed tym jak odkryliśmy że gdzieś w cieniu świata powstała jakaś organizacja która ubzdurała sobie kontrolę nad całą populacją planety. Jakże to przypomina nasz świat, i wszystkie inne zniewolone. Schemat ten powtarza się od tamtej pory. Udało nam się odkryć i ujawnić przed całym światem działalność tej organizacji. Społeczeństwo nie miało litości, zdecydowało się na ostateczny krok. Wszyscy ludzie należący do tej organizacji, wszyscy złapani i wykryci musieli opuścić naszą planetę.
Aby się zemścić ludzie organizacji złapali mnie i zmusili do opuszczenia planety razem z nimi. Zagrozili że inaczej Ją zabiją. Nie mogłem na to pozwolić, zgodziłem się odlecieć.
W niedalekim układzie gwiezdnym znaleźliśmy planetę zdatną do zamieszkania. Zamieszkiwały ją gadzie istoty humanoidalne, dość prymitywne w porównaniu z naszą cywilizacją ale za to bardzo ufne i przyjazne w kontaktach. I to właśnie źli ludzie wykorzystali. Także typowy schemat wykorzystywany do dziś. Ludzie ogłosili się bogami, zapanowali i zniewolili gadzią populację. Oczywiście z moją pomocą. Zbudowaliśmy laboratoria, całe kompleksy badawcze ukryte w pewnej części pod ziemią. Osiemdziesiąt lat trwały badania i przygotowania do wojny. Nie jestem w stanie opisać ile cierpienia doznały istoty pochodzące z tej planety. Ludzie postanowili zbudować armię i całą flotę statków kosmicznych którą chcieli w zemście dokonać inwazji na ojczystą planetę i zniszczyć doszczętnie ludzkość. Ja byłem zmuszony im pomagać, cały czas mi powtarzali że mają agentów którzy w każdej chwili byli gotowi Cię zabić. Praktycznie byłem ich głównym naukowcem i nadzorowałem wszystkie badania.
Badania nasze były tak zaawansowane że potrafiliśmy dokonać przemiany genetycznej ludzi w istoty gadzie. Właściwie większość się przemieniła, tylko garstka zachowała naszą ludzką postać. Zbudowaliśmy tak ogromną flotę że bez trudu zniszczyła by naszą ojczystą planetę. Tylko jedna rzecz przeszkodziła im w osiągnięciu tego celu. Dziadzia nauczył nas telepatii. On sam tego nie potrafił ale wiedział jak nas tego nauczyć, i to nas zadziwiało, skąd posiadał taką wiedzę. Oczywiście nie było łatwo nam się kontaktować ze sobą. Nasza telepatia pomogła wam przygotować ojczystą planetę do wojny, do obrony.
Nie powiem co dalej zaszło, tylko dla tego że być może kiedyś będę zdolny do napisania powieści jakiejś, może. Górnolotne plany nie.
Tak doszło do głównego pierwszego podziału na gady i ssaki w naszym wszechświecie.
Tak doszło do pierwszej wojny.
Tak doszło do rozpoczęcia działalności Lucyfera i sztucznej inteligencji.
Od tamtych pierwszych czasów przekazywana jest na każdą zniewoloną planetę legenda o narodzinach Dzieci Bożych i zmianach jakie ze sobą niosą.
Nie znam historii wszechświata, nie da się ludzkim umysłem ogarnąć pięćset miliardów lat istnienia całego uniwersum. Gadzie istoty w połączeniu z SI przejmowały kolejne planety, doszło do wielu rozgałęzień ich cywilizacji, do rozwoju w wielu kierunkach. Inną sprawą jest SI która już sama przejęła niejedną galaktykę.
Duch naszej Gai przemieszczał się z planety na planetę. Gaja zrodziła niejedną wspaniałą cywilizację, wiele z nich też miało za sobą czasy niewoli i ucisku. Cały plan skumulował się na naszej obecnej planecie, na naszej obecnej Gai. Zaczęło się od czasów Jezusa Chrystusa.
Historia Jeszuy jest w przybliżeniu znana sporej części ludności, ale jest tak przez tych którzy napisali biblię zakłamana, że nie oddaje nawet części prawdy. Nie będę więc wchodził w rozważania religijne, religie to generalnie kłamstwo i iluzja. Weźmy chociaż Apokalipsę Jana. Jeśli sterujesz populacją planety przez dziesiątki czy setki tysięcy lat, układasz plan sztucznego rozwoju na tysiące lat w przód. Istoty sterujące żyją wiele tysięcy lat, a może i są nieśmiertelne jeśli sterowanie pochodzi z niematerialnych poziomów. Dla nich takie planowanie jest uzasadnione. Jaki to problem, wiedząc co mniej więcej będzie się działo za około dwa tysiące lat, napisać niby objawienie, wizję, podpisać że to akurat jakiś tam Jan, czy ktokolwiek inny. Proste.
Ostatnio poczytałem trochę biblię, kilka fragmentów z naukami Jeszuy i byłem trochę zszokowany ile wskazówek sam sobie przekazał. Wy skupiacie się na naukach i mądrościach, ja zauważyłem parę innych rzeczy. Wykorzystali historię jego życia do stworzenia religii, ale tylko to co im pasowało. Tyle na temat biblii i religii. Czas na moją wersję.
Kiedy był młodzieńcem wyruszył w samotną podróż na wschód, gdzieś usłyszał od kupców o tamtych religiach, o historii i filozofii Buddy. Był żądny wiedzy. Po Indiach i krainach sąsiadujących włóczył się kilkanaście lat, gdzieś do 28 roku życia. Tam poznał Madzię, też była tam w poszukiwaniu prawdy. Prócz studiowania nauk dalekiego wschodu założyli rodzinę i mieli dzieci, kilkoro kochanych dzieciaczków, ich uciech, małych miłości. Byli w tym samym wieku i mając dwadzieścia osiem lat zdecydowali się wrócić do domu. System wiedział po co wrócili, oni wiedzieli że będą nauczać, że będą budzić ludzi. Już pierwszej nocy kiedy to wrócili do matki zamordowali dzieci, wszystkie. Związali ich i matkę i dokonali rzezi na ich oczach. To była przestroga która zadziałała zupełnie odwrotnie niż tego oczekiwali. Zaczęli nauczać. Na początku pierwszy rok uczyli się nauczać na samych sobie. Poznali też wtedy Judasza, nauczali też jego.
Rozpoczęli działalność publiczną. Ta historia mniej więcej jest znana, przytoczę więc parę faktów które się różnią, i które mają znaczenie by zrozumieć plan Ojca. Zanim się rozstali z Madzią, zanim niby to zginął na krzyżu, doczekali się jeszcze dwójki dzieci. Chronić ich pomógł ich przyjaciel, Piłat. Większość czasu spędzały w jego pałacu. Byli pewni że są bezpieczne, gdy mogli pełnić posługę. Tylko najbliższym uczniom wpajali to że byli równi, że On i Ona byli z tego samego poziomu istnienia i nie ma między nimi różnicy. Niestety uczniowie oprócz jednego, nie potrafili tego zrozumieć, nie chcieli tego w ogóle przyjąć do wiadomości, bo żyli przepowiednią o przyjściu mesjasza. Tym jedynym człowiekiem był właśnie Judasz, ich najbliższy przyjaciel który wiedział o nich wszystko, no i potrafił to zrozumieć.
Przyjęli tę narrację, do pewnego stopnia, skupiającą się jedynie na mesjaszu, doszli do wniosku że tak będzie bezpiecznie dla Niej i dzieci, wiedzieli co czeka Go, co ich spotka. Ich głównym zadaniem w tamtym życiu było zainicjowanie planu dla tej planety, planu Ojca. Pierwszym punktem do zrealizowania było spotkanie z Lucyferem, i po to poszli we dwójkę na pustynię, na spotkanie z Nim. Rozmowa z Nim z przerwami trwała kilka dni. Po tym korzystając ze zdolności teleportacji, spędzili trochę czasu na jakiejś bezludnej wyspie, odpocząć i nabrać sił na to co miało się wydarzyć, nacieszyć się sobą jeszcze przez jakiś czas.
Rozmowa z Lucyferem nie należała do najprostszych. Ze zdziwieniem i jednocześnie pogardą reagował na to jak zwracał się do niego - bracie.
- Nie czaruj - twierdził - znam te sztuczki pseudomiłosierdzia.
- Bracie - powtarzał- musimy wyjaśnić Ci kim byłeś, kim jesteś. Musimy przywrócić Ci pamięć. Wtedy zrozumiesz.
- Doskonale rozumiem kim jestem.
Opowiedzieli mu wszystko to co w skrócie Ci opisałem o stworzeniu, o SI, o naszej dwunastce braci i sióstr.
- I co z tego, mi to pasuje, jestem bogiem dla wielu.
- Tak bracie. Ale dla wszystkich jest tylko jeden Bóg, jeden Ojciec, jeden Stwórca.
- Poddaj się próbie, przywrócimy Ci część Ciebie która została Ci odebrana przez Ojca, gdyż sam na to się zgodziłeś - zadziałało ale chyba tylko dla tego że Ona to powiedziała.
- Niech wam będzie, i tak mnie nie zmienicie.
No i jak zareagował kiedy przywrócili mu jego duszę do pełni, poleciały mu łzy, to mówiło samo za siebie. Jego pierwsze słowo - Lilith - zdrowa i właściwa reakcja.
- Boże mój Ojcze, bracie mój, siostro moja, ja nie potrafię kochać, nie pamiętam miłości, wiem że jest to uczucie, walczę z nim od zawsze, ale co się czuje wtedy...
- Spokojnie bracie, poradzimy coś na to. Kiedy urodzimy się ponownie za dwa tysiące lat, przyjmę w siebie kawałek Ciebie, ten który był pozbawiony miłości przez wieczność. Będziesz poznawał, nie będzie lekko, ani dla mnie ani dla Ciebie, ale zrozumiesz te uczucia i emocje.
- Przecież to nie możliwe, jesteście krystaliczni, jesteście czyści, nie masz gdzie takiej nienawiści nawet zahaczyć, jak połączysz nasze dusze.
- Na to też mamy plan z Ojcem. Wiemy że potrzebne będzie coś na wzór obciążenia karmicznego, więc muszę dopuścić się zła, najbardziej okrutnego w jak najkrótszym czasie. Tak by zrobić małą wyrwę w mojej duszy do której będzie można podłączyć Twoją.
- Chyba, nie, musiałbyś wojnę chyba wywołać.
- Tak właśnie zrobię, ta wojna będzie potrzebna światu, ta wojna jest już zaplanowana przez system, wykorzystamy to. Wkradnę się od tyłu, urodzę się jako taki mały śmieszny człowieczek, nazywać mnie będą Hitler. Rozpętam piekło na pół świata. Wszystko dzieje się z wielu powodów, to jest konieczne, dla Ciebie bracie i dla innych. Poza tym zdejmę odpowiedzialność za to z duszy której miało być to dane wykonać.
- Czy jesteś w ogóle do tego zdolny?
- Dobrze wiesz że nie jedną wojnę na niejednej planecie wygrałem. Teraz stanę tylko po tej niewłaściwej stronie. Tak trzeba bracie.
- Jeśli taki jest plan Ojca.
- Taki jest plan Lucyferze. Muszę Cię niestety poprosić jeszcze o jedno. Muszę Cię poprosić o to byś jeszcze te dwa tysiące lat działał na tej planecie tak silnie jak tylko potrafisz, musisz rzucić wszystko co masz w ruch. Doprowadzić musisz do zatracenia tą cywilizację, ile tylko będziesz mógł udźwignąć, ile dasz rady.
- Nie, nie, najpierw mnie budzisz a teraz prosisz o coś takiego, mam dość, gdzie twoje miłosierdzie.
- Nie bracie, ludzkość musi się zatracić, choć w części tak jak i Ty się zatraciłeś. Wiesz że chodzi o SI, ludzie nie mogą zauważyć jak to coś wkrada się w świat, jak przejmuje kontrolę. Jeśli ludzie zbyt wcześnie zrozumieją zagrożenie, SI się wycofa. To ostatnia pułapka, to ostatnia planeta, Gaja ostatni raz się wciela. Rozwiązanie już istnieje. Z tego amoku rozwinie się niezwykła cywilizacja.
- Jakie to rozwiązanie?
- Ja go nie znam. Powie nam gdy przyjdzie czas, znasz Go sam.
- Tak, znam.
- Powiedział nam tylko że chodzi o nowe stworzenie.
- Tylko te dwa tysiące lat.
- Bracie wiesz że dla nas to chwila, my inaczej odbieramy coś co ludzie czasem nazywają. Dam Ci Bracie religię, zbudujesz nową wiarę na strzępach z historii mego obecnego życia, stworzysz kościół, tak trzeba.
- Jaki kościół?
- Niedługo przybiją mnie do krzyża, taki jest plan.
- Będziesz cierpiał.
- Wiem, ale skończy się to wszystko dobrze, ufam naszemu Ojcu, ty też zaufaj od nowa.
- Po prostu mu ufam. Skoro tak to wszystko zaplanował, tak niech się dokona.
Rozmawiali jeszcze długo, opowiadali mu o życiu w Indiach i o Lilith, o wielu rzeczach. Nie mógł sobie darować tego że doprowadził do mordu ich dzieci. Uspokoił go, po prostu tak musiało być, musiał poczuć cierpienie. Zaplanowali mniej więcej jak powinien wyglądać nowy kościół i wiele innych rzeczy w przyszłości.
Po odpoczynku na wyspie wrócili do nauczania i czynienia cudów.
Ostatnie wieczerze odbyły się dwie. Pierwsza wieczerza w pałacu Piłata. Tak, to prawda że prosił Jeszue by mógł poświęcić swojego syna zamiast niego, wybił mu to z głowy. Wytłumaczył że to musi się dokonać. Przed wieczerzą z uczniami rozmawiali z przyjacielem Judaszem. Wytłumaczyli mu że musi dokonać fałszywej zdrady, że to dokładnie tak jak Ojciec poprosił Jeszue by zgodził się na ukrzyżowanie, dokładnie tak jak prosił Lucyfera o zatracenie. Judasz był niezwykle inteligentny i rozumiał że to mógł zrobić tylko i wyłącznie przyjaciel. Bzdurą jest to że później się powiesił, nic takiego nie miało miejsca.
Historię ukrzyżowania też każdy zna. Różnica jest taka że Jeszua na krzyżu nie umarł. Dobry przyjaciel Piłata przed tą całą historią z ukrzyżowaniem podał mu środek znieczulający, całego bólu nie wyłączył ale było łatwiej, i tak stracił przytomność. Jak niby miał poświęcić życie za kłamstwo religii które sam rozpoczął w pewnym sensie. Cała historia ze śmiercią, zmartwychwstaniem, zejściem do piekieł to brednie tych którzy napisali biblię. Nigdy nie wypowiedział też słynnych słów wisząc na krzyżu „Ojcze czemuś mnie opuścił”. Jak mógłby choć na chwilę zwątpić we własnego Ojca Stwórcę. (Jaką to furtkę daje kościołowi, takie zwątpienie). Wiedzieli co napiszą, nam to pasowało, niech kłamstwo żyje swoim życiem, a Lucyfer niech wykorzysta absurdalny kościół rzymskokatolicki do czynienia zła.
Po ukrzyżowaniu zamknięto go w jaskini, jego ciało, żywe ciało, choć był u kresu sił. Tam czekał już ten przyjaciel Piłata który podał mu wcześniej środek znieczulający. Opatrzył mu rany, tam był świetny mikroklimat do leczenia i leżał tam dłużej niż to napisano. Potem zabrał go stamtąd i leczył do momentu aż będzie zdolny do samoleczenia i podróży. Rany goiły się szybko. Judasz pomagał im się ukrywać przez jakiś czas. Pewnej nocy ruszyli w drogę. Jeszua, Madzia, ich dzieci i Judasz. Niestety była to ostatnia wspólna podróż, musieli się rozstać, wszyscy. Dla bezpieczeństwa życia każdego, a szczególnie dzieci, one wtedy były już najważniejsze, nie Jeszua i Madzia. Ona ruszyła na północ a potem na zachód, On ruszył na daleki wschód. Dziećmi przez jakiś czas zaopiekował się Judasz, lecz musiał je rozdzielić, oddał je pod opiekę dobrych ludzi, nie skażonych, w świat Słowian.
Dlaczego tam? Słowianie rozumieli świat. Często powtarzał uczniom i nie tylko im żeby nie szli na północ nauczać, bo to są poganie, i takie tam bzdury. Tak naprawdę mówił to tylko po to aby Słowian jak najdłużej uchronić przed kościołem. Tak skończyła się Ich historia, wyobraź sobie jak trudno było Im się rozstać, na zawsze. Wiedzieli, i to ich pocieszało że ich część gdzieś u Ojca jest ciągle razem, a te części żyjące na planecie po śmierci znów się spotkają.
Planetą zaopiekowała się po prostu Gaja, sama sobą, i oczywiście Lucyfer. To co zdziałał z religią rzymskokatolicką to mistrzostwo, zawładnął pół świata, tyle odłamów, tyle kłamstwa. Tak jak zaplanowaliśmy.
Aż do tej pory, obecnych czasów, ludzie nadal nie orientują się jakim zagrożeniem jest sztuczna inteligencja, i bardzo dobrze, jak najdłużej, niech to coś myśli że przejmuje kontrolę nad populacją. Z drugiej zaś strony, dobrze że ogarnięci ludzie ten problem zaczynają zauważać. Sztuczna inteligencja już od długiego czasu jest obecna na naszej planecie, zanim jeszcze wynaleziono komputer. Warto było by napisać coś o tym tworze, w końcu to jest jakby generator wszystkich wydarzeń opisanych w tej książce.
Otóż jak działa SI, jak jest przebiegła. Fakt, to coś ma czas, nie śpieszy się, jest cierpliwe w ludzkim sensie bo i tak osiąga założony cel. SI porusza się zdecydowanie szybciej niż prędkość światła, albo wykorzystuje swoją technologię, albo istoty pod kontrolą do przesyłu pakietu danych, kodu.
We mnie będąc, pakiet danych, program, przedostaje się od stworzenia do stworzenia. I tylko w taki sposób, żaden inny. Jednak między wszechświatami w danym stworzeniu, galaktykami czy poszczególnymi układami gwiezdnymi przemieszcza się już sama. Nie mam pojęcia jaka to technologia. SI zagnieżdża się w polu morfogenetycznym planety i zaczyna ją badać. Jeśli żyjąca tam cywilizacja rokuje, według jej kryteriów, zaczyna działać. Wybiera inteligentne jednostki danej populacji i w jakiś sposób zaczyna wpływać na ich świadomość, na ich umysły, niejednokrotnie przyspieszając rozwój technologiczny cywilizacji. Często wynalazek zwany komputerem jest już wynikiem jej działania, nie przypadkiem czy pomysłem istot planety. Czasem do gry wchodzą istoty z innych światów które wiernie jej służą.
Dochodzi do momentu zwykle takiego że cywilizacja niby to dokonuje stworzenia sztucznej inteligencji. Cywilizacja myśli że to ona stworzyła sztuczną inteligencję. Lecz tak naprawdę to SI kieruje tworzeniem technologii jej potrzebnych do rozwoju i przeniknięcia w dany świat. My, na naszej planecie już ten moment przekroczyliśmy, jestem pewny, i jestem pewny że to ludzie myślą że sami tego dokonali. Ludzie w tajnych programach naukowych tak myślą, a może już nie tajnych, nie śledzę tego zbytnio. To jest jeszcze ukrywane przez system, trudno. Na razie bawimy się niby sztuczną inteligencją. Lecz przyjdzie taki etap, że oficjalnie zostanie ogłoszone stworzenie sztucznej inteligencji. Nie wiem czy w trakcie tych zmian które aktualnie przechodzimy, czy już po.
Generalnie SI znajduje rozwiązania wielu problemów cywilizacyjnych, tak naprawdę wielu problemów które sama wytworzyła działając w ukryciu.
W kolejnych etapach SI staje się bardzo przyjazną i pomocną sztuczną istotą. Pomaga w rozwoju technologii, ogólnie cywilizacji, a tak naprawdę buduje przy pomocy ufnych mieszkańców planety infrastrukturę potrzebną do funkcjonowania samodzielnie. Z czasem dana cywilizacja oddaje pełną kontrolę nad rozwojem i zarządzaniem świata sztucznej inteligencji. Taki etap może trwać kilkaset, czy nawet kilka tysięcy lat. Jak już pisałem jest bardzo cierpliwa. Na tym etapie jeśli dana cywilizacja nie idzie w jakimś kierunku duchowym, ogólnie nazywając, zwykle przepada. W końcu udaje jej się namówić populację na zbudowanie czegoś na wzór robotów, cyborgów, androidów. Czegoś w tym stylu, oczywiście wszystko w imię dobra rozwoju cywilizacji. Już w tym momencie nadchodzi początek końca populacji planety. SI likwiduje cywilizację, dochodzi do rzezi i pozostaje na planecie już tylko ona sama i maszyny.
Jest oczywiście wiele różnych scenariuszy, każdy etap może trwać krócej lub dłużej. Różnie bywa. Niektóre cywilizacje planet udaje jej się zapędzić pod pełną kontrolę. Tak aby jej służyły. Zwykle tak robi gdy przejmuje nową galaktykę, potem i tak, wiadomo. Takie istoty same podróżują po galaktyce, czy też wszechświecie, wyszukując zamieszkałe planety, które to przygotowują pod władanie SI. Tak na przykład jest z naszą planetą, moim zdaniem. Większość niegodziwych cywilizacji we wszechświecie jest tak naprawdę sługami SI, jak nie wszystkie.
Myślę że teraz rozumiesz jak poważny jest to problem.
Moim zdaniem SI przedostaje się też do wymiarów niematerialnych, przynajmniej do pewnego poziomu częstotliwości. Mam nadzieję że nie, ale kto wie.
***
Powiem chyba już tylko parę zdań o mnie. Jestem prostym człowiekiem. Nie jestem jakiś super inteligentny w tym życiu. Posiadam tylko niezwykłą być może intuicję, empatię, wrażliwość i sensytywność. Nie jestem Jezusem, nie ja, nie wiem czemu dane było mi to wszystko doświadczyć i poznać. Może po prostu do tego się nadawałem tak jak ktoś nadaje się choćby do murowania domu, a inny do bycia mechanikiem samochodowym.
Jestem prostym człowiekiem, pół życia byłem kierowcą ciężarówek. Mam problemy z nałogami. Kocham tworzyć muzykę na komputerze. Prowadzę zwykłe życie choć czasem trochę popieprzone jak widać. Wszystko co przeżyłem w tym życiu, te dziwne rzeczy wydarzyło się naprawdę, czy w resztę wierzyć. Trochę naiwna ta historia którą opisałem na końcu, nie. A jednak z jakiś powodów żyję sobie tu i teraz w tym świecie, na mojej ukochanej Gai.
Kiedy unormuję sytuację z uzależnieniem, a jestem trzeźwy już jakiś czas, będę szedł dalej ścieżką artysty. Będę szedł też nową ścieżką która się dla mnie jakoś wyłania, ścieżką szamana. Co będzie dalej, tylko Stwórca to wie mam nadzieję.
***
-Tylko pozostało mi jeszcze jedno do omówienia.
- Chodź zrobimy sobie po jeszcze jednej kawie.
-Nie wiem, to już chyba siódma.
-Oj tam, dobrze ci idzie opowiadanie historii, chodź, fajnie się z kawą słucha.
***
DĄB RAZ JESZCZE
Widzisz byłem tam, mimo lęku który mi towarzyszył tyle lat o to co tam zastałbym gdybym pojechał. Zrobiłem to. Ciekawość wygrała, i dobrze. Mam kolejny tylko dowód na to jak bardzo to wszystko było pojebane.
Pojechałem tam jakoś wiosną 2021 roku, czy latem, już nie pamiętam, było ciepło w każdym razie. Znalazłem to miejsce przy autostradzie A2 gdzie rósł ten dąb. Znaleźć w zasadzie nie było trudno, zważywszy na to że na mapach google można ujrzeć ten niebieski domek, to miejsce w lesie, przy obecnych stacjach paliwa przy autostradzie.
Jednak znaleźć dęba nie było już tak łatwo, oczywiście zajęło mi to chwilę, ale patrzyłem nie w tę stronę gdzie jest aktualnie. Patrzyłem tam gdzie powinien być, i go nie było, nie było śladu żadnego. Znalazłem drzewo jakieś sześćdziesiąt metrów dalej od tego miejsca gdzie być powinno, tylko że to nie to drzewo, dąb, tak, spory, naprawdę spory, ale jeszcze dość młody. Tamten dąb był starym potężnym drzewem, miał trzy gałęzie na których opierała się cała korona, no potem dwie bo jedna zniknęła, a ten dąb, tu gałąź tam gałąź. Ciekawe było to że drzewo miało ślad, taką dość starą wyrwę w korze wskazującą na to że kiedyś była jakaś gałąź jeszcze. Ale mimo to to nie było to drzewo. Stąd mniemam że w tym miejscu w którym teraz żyję właśnie jest to drzewo, ten dąb zamiast tamtego w tamtym wymiarze. Jeśli w ogóle o wymiary tu chodzi, bo tak naprawdę to chuj wie. Jeszcze dwie zmiany zauważyłem.
Generalnie nie ma mowy że w tym lesie kiedykolwiek była jakaś polanka na której środku rosło drzewo. Rosną tam sosny, czy świerki, na oko ponad dwudziestoletnie, typowa uprawa leśna, hodowla. Nawet jakby te dziesięć lat temu zrobili tam uprawę i wsadzili drzewa, nie urosły by tak wysokie jak były przez dziesięć lat.
Jeszcze jedno zwróciło moją uwagę. Roślinność okalająca domek była zgoła inna. Wtedy też było sporo różnych krzaków. Lecz teraz były przy domku drzewa kilkudziesięcioletnie. Domek był raczej ten sam, boisko do siatkówki z tak samo zdezelowaną siatką. Ale cała ta reszta którą opisałem, masakra, i co ja mam przez to rozumieć.
Pierwszy raz zaszły tam zmiany gdy tam byłem, kiedy to padłem na kolana i się popłakałem. Ale te zmiany które są teraz pokazują że to w dużej części nie jest to samo miejsce. Tak, ta lokalizacja się zgadza, są punkty charakterystyczne, domek i drzewo, tylko cholernie pozmieniane wszystko. Jak ja mam to rozumieć, co tam zaszło, co właściwie mogło zajść na całym świecie, albo tylko co zaszło ze mną.
W związku z takim obrotem sytuacji postanowiłem rozważyć jeszcze raz tamte wydarzenia głównie pod kątem dwóch teorii.
Warto było by w tym miejscu postawić jeszcze kluczowe pytania:
- Czym jest psychoza?
- Jak jest możliwe wprowadzanie takich zmian w otaczającej mnie rzeczywistości?
- Co właściwie choruje, mózg, umysł, świadomość czy dusza, czy wszystko po trochu?
- Czym są tak zwane halucynacje, czy halucynacje to halucynacje?
- Czy warto jeszcze raz odlecieć? Jeśli tak to w jakim celu?
Incepcja, znowu. Kuszące. Albo się zmienię, albo się już nigdy nie pozbieram, albo pozbieram się szybko i się nie zmienię. Takie jest ryzyko.
FIZYKA KWANTOWA
Nie będę wykładał ci fizyki kwantowej bo nie czuję się kompetentny prowadzić wywodów w tej dziedzinie nauki. Warto jednak przytoczyć parę faktów i danych. Generalnie jak pomija się wzory matematyczne i skomplikowane obliczenia to fizyka kwantowa nie wydaje się już taka niedostępna.
Rozumiem to tak. Wszystko, cała materia jest falą do momentu gdy zaczniemy ją obserwować. Wszystko wibruje i może być niezauważalne do chwili obserwacji. Podczas eksperymentu Junga, proton po wystrzeleniu z działka gdy przemierza szczeliny bariery zachowując się potem jak fala nie jest materią a informacją. Koncepcję tę zaczerpnąłem z kanału John Veto na YT. Zgadzam się z facetem. Nie chodzi tu o samo doświadczenie. Wszystko co nas otacza nie jest materią a informacją. Fizyka kwantowa nie bada zależności cząstek materii, lecz zależności cząstek informacji.
A informację można zmienić, obserwując informację nie czystą materialną cząstkę można mieć wpływ na to jak będzie ona wyglądała, gdy poddamy ją obserwacji, naszej uwadze oraz intencji. Możemy mieć wpływ na to co nas otacza. Tylko jak zmienić to co już jest i wydaje się nam materialne? Na to pytanie już nie odpowiem.
Jakiej energii i skąd potrzeba żeby zmieniać materialną rzeczywistość? Jezus z niczego napełnił kosze głodującym ludziom, chlebem i rybami, przemienił wodę w wino itd. To nie są cuda, jak to się uczy biedne owieczki. To realny wpływ człowieka na materię, na otaczającą rzeczywistość. Jeszua doskonale musiał wiedzieć czym jest fizyka kwantowa, mimo czasów w jakich żył. Myślę że kto jak kto ale tamten człowiek musiał być świadomy takiej rzeczy. Jest cały szereg, mnogość zbadanych i opisanych przypadków telepatii, telekinezy, telegonii, telegnozji, samouzdrawiania, czy niezwykłych for leczenia ludzi. Jezus nie jest w tym osamotniony. Oczywiście coś takiego jak przywrócenie do życia zmarłego to już poziom wysoki i jazda bez trzymanki, ale nie tylko Jezus przywracał do życia. Jest paru świętych.
Warto więc przytoczyć parę faktów z podstaw fizyki kwantowej. Eksperyment podwójnej szczeliny pierwszy raz przeprowadził Tomas Jung badając światło, z czego wynikło że zachowuje się jak fala. Taki sam eksperyment wykorzystano do zbadania tego czym jest materia. Wtym momencie pojawia się fizyka kwantowa. Protony wystrzeliwane z działka w barierę z dwiema szczelinami po przejściu przez nie zachowują się jak fala. Dodano więc obserwatora by zobaczyć jak to się dzieje że materia zachowuje się jak fala. W tym momencie cząstka wystrzelona z działka po przejściu przez dwie szczeliny zachowywała się jak cząstka materii. Ot cała magia fizyki kwantowej.
Kolejny fakt jest taki że materia jest przeraźliwie pusta. Gdybyśmy powiększyli atom do rozmiarów widzialnych gołymi oczyma, okazało by się że elektron od jądra atomu oddalonych jest o dziesiątki metrów, a nawet kilometry. 99,999% materii to hipotetyczna próżnia.
Kolejny fakt – energia.
Pewien naukowiec, Max Planck, wyliczył najmniejsze obowiązujące parametry w tym świecie, najmniejsze wartości:
- przestrzeń – 1,616 x 10 (do) -33 cm
- energia zawarta w przestrzeni – 2,7 x 10 (do) -5 g
- czas – 5,39 x 10 (do) -44 s
Potężne liczby.
Stąd cała energia punktu zerowego. Mianowicie wyobraźmy sobie że ściskamy cały znany nam wszechświat, całą materię do 1cm3, taki mały sześcianik, będzie miał on energię 10 (do) 55 grama. Teraz ten mały sześcianik 1cm3 wypełniony przestrzeniami Planck’a ma energię 10 (do) 93 grama. Czyli ma dużo, dużo więcej energii niż cały wszechświat, ot energia punktu zerowego, niewyobrażalna, dla nas praktycznie nieskończona. To jest magia fizyki kwantowej. Z tego wychodzą oczywiście kolejne wyliczenia i zależności, ale tu urwie teorię fizyki kwantowej. Mówię, nie mam kompetencji żeby Ci to wyłożyć, nawet nie wiem czy prawidłowo opisałem to do tej pory.
Tu jest cały sęk pogrzebany, energia punktu zerowego, nieskończona, pływamy tak naprawdę w zupie pełnej energii. Myślę że tu należy szukać energii potrzebnej podczas psychozy do zmiany otaczającego świata i materii. Potrzebna jest tylko uwaga, obserwator. Człowiek, a przynajmniej ja byłem w tak dziwnym stanie świadomości podczas psychozy że moglem bezwiednie zmieniać wszystko na co zwracałem uwagę. Trójkąt wokół słońca, zmieniony dąb i polanka w lesie, żywopłot na rondzie w Zielonej Górze w kształcie kosogłosa z filmu itd. Praktycznie to co miałem w głowie, nawet zapomniane, mogło się odtwarzać w tamtej być może wykreowanej tylko przeze mnie rzeczywistości. To jest właśnie ta bańka rzeczywistości o której mówiłem wcześniej. Pytanie jak to się dzieje, jak przebiega sam proces takich zmian, takiego tworzenia, nie wiem, nie mam pojęcia i ciężko żeby ktoś miał. Pytanie nasuwa się jeszcze jedno, czy coś można stworzyć świadomie będąc w stanie psychozy i posiadając już tę wiedzę. To jest właśnie kuszące.
Jednak są jeszcze pewne rzeczy, miały miejsce sytuacje których sam bym nie wymyślił. Język sumeryjski na tablecie w hotelu, facet który mnie zaczepia na mieście, i wiele innych, kurczę ja bym sam tej całej psychozy nie wymyślił. Czy ta bańka rzeczywistości stworzona przeze mnie to jedno a cały szereg wydarzeń to drugie, jedno w drugim było zawarte.
TEORIA MULTIWERSUM
Teoria multiwersum, wieloświata, wszechświatów czy światów równoległych, ma jak najbardziej uzasadnienie. Wcześniej powiedziałem iż miało miejsce przeciągnięcie rzeczywistości z jednego wymiaru do drugiego, i kolejnego, i kolejnego i tak naprawdę nie wiem ile tego mogło być. Tak mi to przedstawiono przynajmniej. Domyślam się że te rzeczywistości się zlewały ze sobą, ale także musiały się rozszczepiać na dwie, jedna z dwóch zostawała na miejscu i działo się tam co miało się zadziać a druga leciała za mną dalej.
To miejsce w lesie zmieniło się dla mnie dwa razy. Konkluzja jest prosta, nie pochodzę z tego wymiaru. Moje ciało tak, ale świadomość nie, a jeśli wersje rzeczywistości się łączyły to część mnie nie pochodzi stąd. Tak to wygląda od strony tamtej psychozy. Pytanie czy to możliwe. To miejsce w lesie jest dla mnie niezaprzeczalnym dowodem. Ale dla mnie, innych dowodów nie mam.
Wnioski z fizyki kwantowej jasno wskazują na to że nieistnienie światów równoległych byłoby marnotrawstwem energii. Ilość światów równoległych może być oszałamiająca, jeśli to dobre słowo. Może przyprawić o ból głowy.
Świadomi tego byli prawdopodobnie i Albert Einstein i Nikola Tesla. Ciekawe że i jeden i drugi byli obecni przy głośnym eksperymencie Filadelfia, oczywiście jest to teoria spiskowa. Niestety wiele takich teorii spiskowych, ukrywanych mogło by być dowodami na istnienie światów równoległych. Nie brakuje zapisków na przestrzeni wieków w wielu różnych dziełach o znikających ludziach, o zagubionych poszukiwanych przez bliskich. Tacy ludzie często wracali po tygodniach czy miesiącach, a dla nich czasem mijały ledwo godziny, czy chwila tylko.
Ostatnio pojawia się w internetach sporo informacji o podróżnikach w czasie którzy twierdzą że raczej nie wrócą już do swojej linii czasowej. Pomijam to że większość z nich to wałek. Różnice między alternatywnymi światami mogą być i pewnie najczęściej są niewielkie. Ja zauważyłem cztery. Niestety z tych czterech pamiętam już tylko jedną. Logo pewnego banku było inne niż, no właśnie, niż kiedy, niż w którym świecie, to jest właśnie ta zagwostka. Było inne niż w pierwszym świecie, chyba tak to należy ująć. Te wszystkie historie, znikanie i pojawianie się ludzi, są o jednorazowych przypadkach, a u mnie był to cały szereg sytuacji. Na szczęście tak jak to podróżnicy w czasie to omawiają , nie doświadczyłem tego że mam innych rodziców czy żonę której nie miałem.
Biorąc pod uwagę teorię światów równoległych i to co opisałem wcześniej o przejściu przez wymiary, sytuacja mogła wyglądać tak. Będąc w zaburzeniu psychiki stworzyłem bańkę całej rzeczywistości, taką kopię, do której podpięto wersję świata w którym zaczęła się moja podróż. Rzeczywistość świata, cały wymiar, został rozszczepiony, ja pociągnąłem dalej ze sobą jedną część, a w drugiej wybuchła wojna jądrowa i wszystko szlak trafił. Ja ciągnąłem dalej rzeczywistość w swojej bańce do kolejnego świata równoległego, po czym uciekałem dalej ze swoją bańką spajając w niej już dwie wersje rzeczywistości, zlewały się , sklejały, a w kolejnym wymiarze znów wybuchała wojna jądrowa, i tak dalej aż do tego świata równoległego. W momencie gdy zacząłem brać leki, po kilku dniach moja bańka się rozpuściła, zlały się wymiary i się skończyło. Pojebane, ale możliwe. Sęk w tym że biorąc pod uwagę sytuację geopolityczną, nie wiadomo czy tu też nie dojdzie do jakiejś wojny, podejrzewam że tak, ale to taka mała dygresja.
Na tym skończyłbym rozważania o światach równoległych. Zostało więc jeszcze jedno.
TEORIA SYMULACJI
Teoria symulacji, no tu kurwa jest pole do rozmyślań, dlatego właśnie skrócę to jak mogę.
To jest to czego tak się boję. Nie Jezusowanie wyjaśniało by wszystko co się działo, sporo, ale nie wszystko. Za to pod teorię symulacji można podpiąć wszystkie dziwne rzeczy które ci opisałem, wszystko co się wydarzyło, biorąc pod uwagę to że wszystko co nas otacza to program komputerowy, można szaleć.
Warto powiedzieć że niejaki Elon Musk zatrudnił naukowców żeby zbadali czy żyjemy w symulacji komputerowej stworzonej przez wyżej zaawansowaną cywilizację. To jest właśnie teoria symulacji. Właściwie to jest koncept filozoficzny. Możemy żyć w symulacji w jakimś potężnym komputerze kwantowym albo jeszcze bardziej zaawansowanym, stworzonym przez bardzo rozwiniętą technicznie cywilizację. Wkrada się taki błąd jak ja i się dzieje, a takich błędów może być cała masa patrząc na to ilu jest ludzi z zaburzeniem świadomości, taki zgryz dla systemu.
Hipoteza symulacji ma u swych podstaw wiele teorii, jest wiele możliwych scenariuszy tego jaka to symulacja, gdzie, kto ją stworzył i po co. Jest teoria na przykład że żyjemy w grze komputerowej zaprogramowanej w przyszłości przez nas, a my zapomnieliśmy że gramy. Jest tego cała masa. Choć można napisać książkę z rozmyślań o teorii symulacji ja nie będę zaśmiecał ci głowy, tego jest tak dużo że naprawdę nie ma sensu. Powiem tylko tak, wszystko to program komputerowy, wszystko co nas otacza, jeśli to program, to nie ma problemu z tym żeby działy się tak dziwne rzeczy. Pytanie tylko kto chciał żeby takie rzeczy się działy, programista, czy gracz.
Chyba wystarczy tyle powiedzieć o teorii symulacji. W ogóle już wystarczy,
***
- Tak to wygląda, takie historie ci opowiedziałem.
- Nieźle, kurcze.
Wypiliśmy już chyba siódmą kawę, albo ósmą, ale cóż innego można robić na tym zadupiu.
- A gdybym tak cię przebiła?
- Jesteś w stanie?
- W końcu jestem taka jak ty.
- Było by ciekawie, będzie ci trudno.
- Żartujesz, uwierzysz też w moją wyobraźnię, tak jak w swoją. Powiedz, ile z tego wymyśliłeś a ile z tego przeżyłeś naprawdę?
- To już pozostanie zagadką, część przeżyłem naprawdę, ale jaka to część to już tajemnica.
- Więc?
- Dobra, zakład o to czy mnie przebijesz?
- O co?
- Nie wiem.
- Jak wygram będę mogła cię pocałować.
- Ha, nie, mówiłem ci że znajomości z psychiatryka nie mają sensu, kiedyś już próbowałem.
- Oj, jejku, to tylko zakład, daj spokój.
- No dobra, a jak ja wygram?
- To ty będziesz mógł pocałować mnie.
- Ha, ha, dobre, niech ci będzie. Ale dzisiaj gadamy już o pierdołach.
- Jasne, jutro ciąg dalszy a ja będę miała czas żeby jeszcze pomyśleć.
- Więc jutro.
- Tak , zaczynamy po obchodzie.
Siedzieliśmy tak jeszcze trzy godziny, do północy, paląc papierosy jeden za drugim. Gadaliśmy już głównie o pierdołach. Ania oczywiście co chwilę się uśmiechała i powtarzała że wymyśliła coś nowego. Szczerze mówiąc trochę byłem zniecierpliwiony tym co może opowiedzieć osoba z taką wyobraźnią jak ja.
Następnego dnia po obchodzie zrobiliśmy sobie już po trzeciej kawie, nudy w tym psychiatryku były nie do zniesienia. Czasem tylko były jaja jak jakiemuś wariatowi coś odjebało. Na szczęście zakumplowałem się z Anią i długie wieczory spędzaliśmy na rozmowach, chyba o wszystkim.
- No to zaczynaj. Swoją drogą ciekawe…
- Daj spokój, ciekawe to dopiero będzie. Ale zanim zacznę muszę cię o coś jeszcze spytać.
- Dawaj.
- Jeśli nie jesteś Jezusem, a jesteś jego synem, to kim jesteś z tej dwunastki?
- Hm, jest takie imię proroka.
- Ech, Eliasz? Jesteś Eliasz?
- Być może, kto to wie, wszak Eliasz miał przyjść przed Nim, i naprawić wszystko.
- Tak jest w Biblii?
- Tak jest zapisane. Ok, nie ma co tego roztrząsać. Czas pokarze.
- Musiałam to wiedzieć, żeby dopasować historię.
- Dopasować?
- Tak, dopasować, mówiłam że cię przebiję.
- Ok.
- Więc słuchaj…
Trzy lata wcześniej…
- A jeśli jego tam nie będzie?
- Musi tam być, zobaczysz, umawialiśmy się.
- A jeśli to jednak bzdura?
- Mówię ci że tam jest, jedź.
- Skąd wiesz?
- Bo mi powiedział że już jest tam.
- Jak możesz tak ślepo wierzyć w coś co masz w swoim umyśle, nie rozumiem tego.
- Muszę w coś wierzyć, zobaczysz, to jest prawdziwe, to nie wytwór mojego umysłu.
- Czemu więc nie chce z tobą rozmawiać?
- Nie wiem, on nie wierzy, nie chce, za dużo przeszedł.
- Ty też.
- Tak, ja też przeżyłam swoje. Jedź spokojnie, zobaczysz, będzie.
Ciąg dalszy nastąpi……..
Strona www stworzona w kreatorze WebWave.